Recenzja filmu

Karbala (2015)
Krzysztof Łukaszewicz
Bartłomiej Topa
Antoni Królikowski

"Helikopter w ogniu" PL

Nie bez kozery opatrzyłem recenzję filmu odrobinę zadziornym tytułem, gdyż "Karbala" czerpie sowitymi garściami z kultowego dzieła Ridley'a Scotta. "Helikopter w ogniu" w wydaniu polskim
Ciężko na naszym rodzimym poletku filmowym stworzyć wojenną produkcję, od której nie będzie biło tandetą i usilnym maskowaniem skromnego budżetu. Wzorowanie się na wystawnym wizualnie kinie amerykańskim zazwyczaj nie pomaga w osiągnięciu ambitnego celu, bowiem środki pieniężne włożone w realizację tytułów przeznaczonych do szerokiej dystrybucji w przypadku obu krajów znacząco się różnią, na korzyść Hollywood, oczywiście. Po ujrzeniu "Karbali" w akcji po dziś dzień zachodzę w głowę, jak projekt zrealizowany za stosunkowo ograniczoną kwotę pod względem technicznym wygląda nie tyle porównywalnie, co lepiej, od choćby drugiego "Jarheada", który to miał znacznie większe zaplecze finansowe. Co prawda polskie budżety superprodukcji przy amerykańskich filmach wydawanych na rynku wideo nawet nie stały, tym niemniej pan Krzysztof Łukaszewicz swym dziełem zdołał udowodnić, iż przy odrobinie chęci i talentu można pokonać większość przeciwności losu. A że po drodze zalicza się parę potknięć? Cóż, nikt nie twierdził, że droga do sukcesu usłana jest różami...


Rok 2004, polskie wojska wspomagają Amerykanów podczas wojny w Zatoce Perskiej. W trakcie muzułmańskiego święta Aszura, żartobliwie porównanego przez bohaterów do chrześcijańskiej Wielkanocy, bojówki Al-Kaidy i As-Sadry przypuszczają niespodziewany atak na City Hall, budynek o ważnym znaczeniu strategicznym. Oddział żołnierzy dowodzony przez Kalickiego (Bartłomiej Topa) rusza z misją odbicia zakładników i utrzymania celu do czasu przybycia wsparcia. Niestety, racje żołdaków topnieją w błyskawicznym tempie, łączność z bazą zaś zostaje zerwana. Bohaterscy Polacy i wspomagający ich Bułgarzy zmuszeni są stawić czoła przeważającym liczebnie oddziałom wroga do czasu przybycia pomocy. Z każdą minutą spędzoną w City Hall, maleją szanse żołnierzy na przetrwanie desperackiego ataku bojówek...


Nie bez kozery opatrzyłem recenzję filmu odrobinę zadziornym tytułem, gdyż "Karbala" czerpie sowitymi garściami z kultowego dzieła Ridley'a Scotta. "Helikopter w ogniu" w wydaniu polskim przypomina swego protoplastę montażem, ujęciami oraz motywami muzycznymi przewijającymi się w ciągu całego seansu. Jak jednak nie raz pokazało kino, kopiowanie sensu stricte to nic złego... przynajmniej tak długo, jak odbywa się ono z sensem i logiką. Krzysztof Łukaszewicz dobrze wiedział, które elementy wielkiego pierwowzoru sprawdzą się w rodzimym wydaniu i które z nich są do zrealizowania przy wyżyłowanym budżecie. Dzięki wyczuciu i doświadczeniu reżysera, "Karbala" wypada zaskakująco udanie; ba, podczas seansu można dać się chwilami ponieść wrażeniu, iż ogląda się zagraniczną produkcję.



Od strony czysto technicznej "Karbala" zdumiewa "dorosłym" prowadzeniem kamery, niczym u starego wyjadacza. Widać, iż Łukaszewicz starannie odrobił pracę domową, pieczołowicie studiując najbardziej udane obrazy z gatunku kina wojennego nowej daty. Podczas licznych sekwencji strzelanin ujęcia "z ręki" mieszają się z nieco bardziej statycznymi kadrami, co oferuje widzowi pełen przekrój wizualny przez pole bitwy. Co ważne, reżyser nie ograniczył się do zbliżeń, raz po raz ukazując akcję z szerszej perspektywy, choćby w scenie ognia ciągłego prowadzonego z karabinu zamontowanego na pace auta. Pomimo, iż z rzadka na ekranie mamy wątpliwą przyjemność oglądać komputerowo generowane rykoszety po kulach, dynamizm starć i obiektyw obejmujący niemalże cały wojenny teatr wynagradzają tak miałkie, w ogólnym rozrachunku, detale. Osobiście obstawiałem budżet "Karbali" na, pi razy drzwi, 2 mln PLN i podobnież w takiej właśnie kwocie zamknęła się realizacja filmu. Biorąc pod uwagę, że w Stanach za tak śmieszną sumę żaden bardziej ceniony filmowiec nie wyszedłby nawet z domu, pod względem wizualnym udało się Łukaszewiczowi osiągnąć nie lada sukces.



Muzyka ubarwiająca seans "Karbali" to kolejny element mocno inspirowany "Helikopterem w ogniu". Orientalne motywy przygrywające podczas scen obrazujących żar panujący w irackim mieście, który to gorąc podkreślany jest charakterystycznym, lekko falującym powietrzem, z automatu budują klimat obcowania z egzotyczną dla większości kinomanów kulturą. Malownicze zachody słońca szybko zastąpione zostają energicznymi sekwencjami przejazdu konwoju przez samo serce Karbali, by w końcu ustąpić miejsca dramatycznej obronie budynku City Hall. Oprawa muzyczna nadaje odpowiedniego tempa strzelaninom, porzucając przejmujące melodie na rzecz żwawszych dźwięków pulsujących niczym krew w żyłach walczących żołnierzy. Przy ocenie kompozycji użytych w filmie chylę czoła przed Cezarym Skubiszewskim, który okazał się być świetnym kopistą. Wszak wzorowanie się na innych dziełach to też sztuka, wymagająca przy tym nie lada talentu.



Scenariusz produkcji jest naprawdę dobrze rozpisany, w skrypcie nie zabrakło też miejsca na interesujące szczegóły i bezpardonową brutalność. Polscy żołnierze używają do wzmocnienia wozów kamizelek kuloodpornych montowanych na drzwiach aut, na hełmach bohaterów wypisane są grupy krwi, zaś widz ma okazję dowiedzieć się, czemu noszenie krótkiego rękawka w nieprzyjaznym irackim klimacie nie jest najlepszym pomysłem. Ciężar gatunkowy produkcji wiąże się także z bestialskim wymiarem konfliktu zbrojnego, przejawiającym się w realistycznym odzwierciedleniu ran (złamania otwarte na pierwszym planie) czy zaakcentowaniu okrucieństwa wojny niejako w tle (bezbronne dzieci będące ofiarami samobójczych zamachów). Abstrahując jednak od przykuwających uwagę detali, historia tworząca podwaliny "Karbali" niesie ze sobą odpowiedni ładunek emocji, w czym pomaga skupienie się na poszczególnych bohaterach zajmującej historii. Mięsiste dialogi obfitujące w "podwórkową łacinę" i podszyte ciężkim żartem nastawienie protagonistów do misji zwiększają immersję odbiorcy w wydarzenia, podkreślając jednocześnie rodzimy rodowód produkcji.


Obsada filmu to kolektyw pierwszoligowych aktorów i twarzy rozpoznawanych szerszej widowni głównie z telenowel; ryzykowna mieszanka okazała się być jednak w końcowym rozrachunku więcej niż strawna. Najlepiej i najbardziej wiarygodnie wypadają twardzi bohaterowie, odgrywani m.in. przez Topę i Lichotę, tym niemniej młodzi odtwórcy z pewnością zyskują dzięki doświadczeniu starszych kolegów. Pierwszy ze wspomnianych artystów po raz kolejny w karierze trzyma na swych barkach cały film, wczuwając się w rolę nie gorzej niż w "Drogówce" Smarzowskiego. Kapitan Kalicki przezeń odgrywany to żołdak starej daty, trzeźwo patrzący na świat. Przy okazji Topa w przyjemny dla ucha sposób popisuje się angielskim z twardym, polskim akcentem oraz płynnym rosyjskim (gratka dla lingwistów). Ogólnie rzecz biorąc, Łukaszewicz udanie rozrysował tło psychologiczne protagonistów, skupiając także dużą uwagę na losach nieopierzonego sanitariusza stykającego się z piekłem wojny po raz pierwszy. Dzięki solidnemu skryptowi, aktorzy otrzymali trochę pola do popisu w kreacjach, co znalazło swe odzwierciedlenie na ekranie. Całościowo, obsada filmu to strzał może nie w dziesiątkę, ale w satysfakcjonującą ósemkę "na szynach".



"Karbala" to z pewnością tytuł nie pozbawiony wad, przywary trapiące film nie są jednak w stanie przysłonić pozytywnych aspektów obrazu. Owszem, usilne wzorowanie się na kinie amerykańskim odcisnęło swoje piętno również i w mniej pożądanych elementach, w związku z powyższym dzieło Łukaszewicza potrafi zaatakować widza nadmiernym patosem oraz zbytnim przeciąganiem scen, wliczając w to obronę City Hall. Niestety, w końcowych minutach seansu nieco siada napięcie, czemu zapewne można było zaradzić poprzez skondensowanie długich sekwencji w spójniejszą całość. Co więcej, jak przystało na kino patriotyczne (cokolwiek to znaczy), w jednym ujęciu dumnie trzepocze również i polska flaga, niczym w typowym jankeskim blockbusterze. Tak czy inaczej, jako "Helikopter w ogniu" przeszczepiony na nasz grunt, "Karbala" sprawdza się w sposób godny pochwały. Patrząc przez pryzmat śmiesznego zaplecza finansowego i trudności piętrzących się na planie produkcji, wojenne, męskie kino w wydaniu biało-czerwonym stanowi udany produkt eksportowy, który bez większego zażenowania można pokazać braciom zza oceanu. Co prawda w Stanach trafiłby on zapewne z miejsca na rynek video, ewentualnie zaliczono by go w poczet drugiej ligi, tym niemniej na polskim poletku "Karbala" pozostaje obecnie bez większej konkurencji. Jak pokazał Łukaszewicz, "Polacy nie gęsie, lecz swe kino (wojenne) mają". Obym tylko dożył czasów, kiedy i w Polsce kwota parudziesięciu milionów przeznaczana będzie na skromne produkcje... Czego sobie i Wam życzę.

Ogółem: 7+/10

W telegraficznym skrócie: lekko na wyrost można stwierdzić, iż "Karbala" to polski "Helikopter w ogniu"; rzemieślnicza robota zaowocowała solidną realizacją od strony audiowizualnej; historia z potencjałem została zaskakująco udanie przeniesiona na klatki filmowe; Łukaszewicz wyraźnie wzorował się na tuzach gatunku, walcząc przy okazji z ograniczeniami finansowymi nań nałożonymi; głębi fabule dodają wyraziści bohaterowie z charakterem; motywy muzyczne skomponowane na potrzeby produkcji to niemalże klasa światowa.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Pewien słynny grecki filozof wypowiedział niegdyś przerażające, aczkolwiek w pełni oddające naszą ponurą... czytaj więcej
Nie od dziś wiadomo, że jesteśmy narodem, który zasługuje na naprawdę dobry film o wojnie, szczególnie... czytaj więcej
Gdyby sporządzić listę najgłośniejszych polskich filmów wojennych ostatnich lat, zapewne okazałoby się,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones