"Mieszanka popkulturowa"

Czy kiedykolwiek myśleliście, co by było, gdybyście zostali prezydentem? "Saints Row IV" daje taką możliwość. Ten sandbox od studia Volition Inc., które ma już na koncie poprzednie odsłony tej
Czy kiedykolwiek myśleliście, co by było, gdybyście zostali prezydentem? "Saints Row IV" daje taką możliwość. Ten sandbox od studia Volition Inc., które ma już na koncie poprzednie odsłony tej serii oraz takie dzieła, jak: "The Punisher" i "Red Faction", jest szalony. Tylko czy ponownie w tym szaleństwie jest metoda?

Gra kontynuuje historię z poprzedniej części. Główny bohater (tworzony przez nas) w rytm muzyki zespołu Aerosmith zostaje bohaterem narodowym i prezydentem Stanów Zjednoczonych. Teoretycznie wydaje się, że osiągnął wszystko i będzie wiódł spokojne życie, ale byłoby to zbyt nudne dla tej serii. Późniejsze wydarzenia są – przynajmniej na początku – bardzo ciekawe, a zakończenie, jak to zwykle bywa w poszczególnych częściach gier z serii "Saints Row", powoduje przyjemny uśmiech na twarzy.

Nie ma co ukrywać – fabuła jest zwariowana jak zawsze, ale myślę, że tym razem można odczuć pewien przesyt. W odsłonie numer trzy było to pełne szaleństwo, jednak złożone i przemyślane. Tutaj brakuje spójności i bardziej przyzwoitego żartu, a w pamięci pozostają głównie prostackie gagi.

Jak to w sandboxach bywa, w głównej mierze liczy się świat i jego eksploracja oraz multum zadań do wykonania (mamy to wszystko teoretycznie). Gdy przejdziemy już prolog (notabene bardzo dobry) i stworzymy naszego bohatera, a jestem pewien, że spędzicie przy tym sporo czasu, przyjdzie czas na typowo klasyczną rozgrywkę, która dzieli się oczywiście na misje główne i poboczne.

Nasze zadania główne bywają wciągające. Przykładowo: jedno ze zleceń polega na udaniu się do gry komputerowej w klimatach rodem z Contry. Niestety, takich smakowitych misji nie uświadczymy zbyt wiele. Zadania poboczne w przeważającej liczbie są bardzo do siebie zbliżone i mogą szybko nudzić.

Nasz arsenał dzieli się na klasyczny: karabiny, pistolety i strzelby oraz nowość, czyli bronie obcej rasy takie jak: pingpongiwera, uprowadzacz czy wyrzutnia czarnych dziur. Nie brakuje również rozbudowywania postaci, zarówno pod względem umiejętności bojowych, jak i wspomagających nasz gang. Zmienia się maksymalny poziom doświadczenia z pięćdziesiątego na pięćdziesiąty drugi. Jest też inne novum – supermoce dzielące się na: ułatwiające eksplorację (superskok, supersprint), bojowe (wybuch, śmierć z góry) oraz obronne (wzmocnienie i pole siłowe). Każdą z mocy możemy rozwijać za pomocą klasterów, które znajdziemy w świecie symulacji. Niestety, supermoce są wprowadzone kosztem m.in. pojazdów (komu chce się uprowadzać samochód, skoro może super sprintem równie szybko dotrzeć na miejsce).

Świat symulacji, który przemierzamy, to nic innego jak kopia wyspy z odsłony trzeciej z tą różnicą, że zmieniona jest architektura oraz przeciwnicy. Nasi oponenci mają głównie przewagę liczebną, nie wyróżniają się inteligencją i nie zaskakują szybką reakcją. Może z wyjątkiem bossów, którzy pojawiają się czasem przy przejmowaniu punktów zapalnych, ale to raczej rzadki wyjątek. Rozgrywka w "Saints Row: The Third" postawiła bardzo wysoko poprzeczkę, której odsłona numer cztery nie zdołała podwyższyć. Co gorsza spadła ona nawet na poziom pierwowzoru, co jest sporym rozczarowaniem.

Wizualnie otrzymujemy to, co w poprzedniej części. Gra oparta na dosyć leciwym silniku graficznym nie powoduje totalnego zażenowania, ale widać znaczącą różnicę w porównaniu, choćby do tegorocznych produkcji. Natomiast oprawa dźwiękowa to duży plus tej produkcji. Nie tylko oręż, pojazdy i odgłosy otoczenia trzymają poziom. Ale przede wszystkim muzyka, a dokładniej cała składanka soundtracków, która jest miodem dla uszu (na każdej stacji radiowej jest czego posłuchać: od muzyki klasycznej i reggae, a na remiksach i techno kończąc). Nie gorzej jest z dubbingiem. Słychać, jak dobrze bawiła się przy tym cała ekipa, a scena, w której Pierce oraz nasz główny bohater śpiewają piosenkę "Just A Friend", jest wręcz bezcenna!

"Saints Row IV" cierpi na podobną dolegliwość co druga część naszego rodzimego "Dead Island: Riptide". Chociaż jest kolejną odsłoną swojej serii, zasługuje bardziej na miano DLC niż pełnoprawnej gry. Powtarzalność zadań, monotonny świat i momentami prostacki humor to chyba największe wady tej produkcji. Bardzo prawdopodobne jest, że w tym roku zostanie pokonana przez, tak często z nią porównywane, "Grand Theft Auto".

Niemniej, jeśli chcecie zagrać w coś oryginalnego, szalonego i jesteście fanami takich filmów i gier, jak: "Matrix", "Tron", "Prototype", "Mass Effect", "Mortal Kombat", to polecam. "Saints Row IV" działa trochę jak "używka" – na początku powoduje pobudzenie i rozwesela, ale ostatecznie i tak kończy się bólem głowy.  
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W "Saints Row IV" znów wskakujemy w spodnie Szefa gangu Świętych. Czeka nas prawdziwy rollercoaster... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones