Recenzja filmu

Zmierzch (2008)
Catherine Hardwicke
Kristen Stewart
Robert Pattinson

"Mroczne" Jezioro Marzeń

Na początku zaznaczę, że do „Zmierzchu” starałam się podejść z pewną dozą optymizmu i nadziei, że negatywne opinie na temat filmu to jednak wyłącznie narzekania malkontentów. Zaznaczę także, że
Na początku zaznaczę, że do „Zmierzchu” starałam się podejść z pewną dozą optymizmu i nadziei, że negatywne opinie na temat filmu to jednak wyłącznie narzekania malkontentów. Zaznaczę także, że nie czytałam książki, więc nie mam porównania do oryginału, a po seansie na lekturę raczej się nie zanosi.    Historia zaczyna się w momencie, gdy nastoletnia Bella (Kristen Stewart) przeprowadza się do domu ojca, który jest szeryfem w prowincjonalnym miasteczku Forks, gdzieś w stanie Waszyngton. Pierwszego dnia w nowej szkole poznaje dziwacznego i tajemniczego Edwarda Cullena (Robert Pattinson), na którego „leci” niemal cała żeńska część szkoły. Chłopak na początku sprawia wrażenie, że nie lubi Belli (nie chce siedzieć z nią na lekcji biologii [sic!]), ale kiedy dwa razy ratuje jej życie, sprawy nabierają nieco inny obrót.   Jestem ogromną miłośniczką wampirów w każdej formie. Film, książka, gra – każda z tych rzeczy sprawia mi przyjemność. Twórcy „Zmierzchu” dokonali niemożliwego: słowo „wampir” wywołuje u mnie od wczoraj niesprecyzowane pomieszanie litości z szyderą i niemal obrzydzeniem. No bo jak to? Wampir skaczący po sekwojach jak jakiś, nie przymierzając Tarzan? Błyszczący się w świetle słonecznym i radośnie paradujący sobie w biały dzień po korytarzach szkoły? Sama nie wiem, czy taka koncepcja bardziej śmieszy czy irytuje, ale akurat za to baty należą się autorce powieści, Stephenie Meyer, która najwyraźniej chciała wprowadzić nieco świeżości do wałkowanej miliony razy historii romantycznych krwiopijców. Cóż, jak to mówią: „nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu”. Czarę goryczy zdecydowanie przelała kwestia „wegetarianizmu” głównego bohatera i jego szanownej familii. Drodzy Państwo: Stoker i Murnau w grobach się przewracają.    Catherine Hardwicke adresowała swój film do nastoletniej widowni, ale nawet to nie tłumaczy drewnianych dialogów rodem z „Jeziora Marzeń”, fabuły, która w kilku miejscach jest zupełnie nielogiczna (biorąc pod uwagę ciąg zdarzeń pokazanych na ekranie) i tragicznej przewidywalności. Twórcy „Zmierzchu” najwyraźniej doszli do wniosku, że czegoś nieco bardziej złożonego przeciętny 15-latek może nie zrozumieć, co przełoży się zapewne na sprzedaż biletów. Miliony nastolatków powinny poczuć się urażone potraktowaniem ich jak średnio rozgarniętych przedszkolaków. „Zmierzch” z pewnością zapamiętam z powodu Roberta Pattinsona w roli Edwarda. O ile grze aktorskiej nie można wiele zarzucić o tyle sama postać trafia na pierwsze miejsce mojej osobistej listy najbardziej denerwujących osobników kina. Patrząc na Edwarda mam przed oczami jakiegoś zagubionego dzieciaka z rozdwojeniem jaźni i ADHD, który na dodatek czuje się niezrozumiany i nienawidzi całego świata. Z kolei Kristen Stewart jako Isabella Swan nie wzbudza żadnych emocji. Jest, ale jakby na jej miejsce wstawić kogokolwiek innego, to nic się nie stanie. Aktorzy wizualnie przyjemni w odbiorze i pasujący do swoich ról, ale poza wyglądem nie oferują nic wartego zapamiętania. No i gdzie ten wampir o nieodpartym uroku i niesamowita, choć trochę zagubiona Bella, na którą zwrócił uwagę? Dostajemy niezrównoważonego nastolatka i całkowicie przeciętną dziewczynę, jakich miliony w szkołach na całym świecie. Miało być mrocznie i romantycznie, a wyszło jak zwykle.   Zdecydowanie lepiej spisali się aktorzy drugoplanowi. Ashley Greene jako nieco zwariowana Alice wzbudza sympatię, tak samo jak Billy Burke w roli ojca Isabelli, Charliego. Na uwagę zasługuje także Edi Gathegi (Laurent), który choć nie miał zbyt wiele czasu na pokazanie się, to dał radę stworzyć postać, która jednak ma w sobie „to coś”.   Największym plusem „Zmierzchu” jest chyba ścieżka dźwiękowa z rewelacyjnym „Supermassive Black Hole” (Muse) na czele. Utwory dobrane są całkiem nieźle i pasują do tego, co widzimy na ekranie. Dużo gorzej wypadają kompozycje Burwella, które są po prostu nijakie. Nie denerwują, ale też nie zapadają w pamięć.    Chciałabym móc napisać, że film mimo wszystko jest w stanie się obronić jako „miły lekki i przyjemny”, do obejrzenia w nudne niedzielne popołudnie. Jednak dobre zdjęcia, ciekawy soundtrack i pojawiający się pod koniec Gathegi to dla mnie za mało, żeby zmyć ogólny niesmak po obejrzeniu „Zmierzchu”. Wylano dziecko z kąpielą i ciekawy pomysł zabito prostym jak konstrukcja cepa scenariuszem, który na siłę miał być „oryginalniejszy od najoryginalniejszego”. Szkoda, bo twórcy mieli możliwości stworzenia czegoś więcej, niż kolejnego gniota, który w sumie nie wiadomo, o czym jest i do kogo jest kierowany.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Tytułowy "Zmierzch" to ekranizacja powieści Stephenie Meyer pod tym samym tytułem. Nigdy nie przeczytałem... czytaj więcej
Oglądając w kinie "Zmierzch" wyreżyserowany przez Catherine Hardwicke po raz pierwszy zaledwie parę... czytaj więcej
Romantyczny horror dla młodzieży z góry nie zwiastuje nic dobrego. Jednak nie przeszkodziło to milionom... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones