Recenzja filmu

Zły śpi spokojnie (1960)
Akira Kurosawa
Toshirô Mifune
Takashi Shimura

"Sprawiedliwością się nie wygra"

O fakcie, że Kurosawa to mistrz - wiedziałem od dawna. Jego "Rashomon" zachwyca, "Niebo i piekło" nie jest gorsze a "Piętno śmierci"... Smuci na potęgę. O wkładzie Kurosawy w kinematografie też
O fakcie, że Kurosawa to mistrz - wiedziałem od dawna. Jego "Rashomon" zachwyca, "Niebo i piekło" nie jest gorsze a "Piętno śmierci"... Smuci na potęgę. O wkładzie Kurosawy w kinematografie też wiedziałem: jego charakterystyczny, epicki, styl; łączenie kultur w filmach czy rozwiązania stosowane potem przez rzeszę ludzi. Oba fakty straciły na znaczeniu w ciągu ostatnich kilku godzin, jakie minęły od seansu recenzowanego tu filmu. Zaczęło się dosyć sennie: grupa dziennikarzy w poszukiwaniu taniej sensacji inwigiluje wesele młodej pary. Przeczucie ich nie zawodzi: po chwili wchodzi policja i zgarnia kilku gości. Jednak to nie koniec niespodzianek: na imprezie pojawia się też tajemniczy tort, który robi nie mniejsze zamieszanie. Akcja zawiązuje się w momencie, gdy policja zwalnia zatrzymanych. A ci niemal na miejscu popełniają samobójstwo. Szok. W tym chyba tkwi geniusz Kurosawy: po 14 filmach chłopak potrafił mnie zaskoczyć. Mimo iż nie zaczyna się wszystko trzęsieniem ziemi, to napięcie podczas trwania filmu po prostu nie pozwala oderwać oczu od ekranu. Apogeum, trzeba to przyznać, zostaje osiągnięte mniej więcej w połowie, ale i potem wydarzenia przykuwają do ekranu. Aż do końcówki. Właśnie: końcówka. Kurosawa stworzył sobie tym filmem zdecydowanie najbardziej smutny i przygnębiający obraz w karierze - nawet bardziej od swojego debiutu: "Pijanego anioła". Ci źli rządzą niepodzielnie, złe czyny dominują życie bohaterów, sumienie schodzi na dalszy plan ustępując miejsca żądzy. Można zadać sobie pytanie: czy jest tu ktokolwiek pozytywny na planie? Szukać Ci na daremno przyszło. Jeśli przyszłoby mi porównywać ten film, pierwsze skojarzenie brzmiałoby: "Pewnego razu na Dzikim Zachodzie". Że mistrz Leone ściągał od Kurosawy, tajemnicą nie jest: jego debiut w postaci "Za garść dolarów" był oficjalnym reamekiem "Straży przybocznej". Jednak ja dostrzegłem kilka innych zapożyczeń: w obu produkcjach: "Zły śpi spokojnie" oraz "Pewnego razu..." motywem przewodnim jest zemsta, a bohaterami są bezimienni, obaj mają też swój motyw muzyczny, z czego ten pierwszy go tylko nuci, a drugi gra na harmonijce. Nie da się ukryć: film Leone jest bardziej dopracowany - niemal każdy dialog był kultowy, ujęcia perfekcyjne a muzyka? Temat rzeka... U Kurosawy jest inaczej: jest to dzieło wielogatunkowe, można się dopatrzyć elementów charakterystycznych dla dramatu sądowego czy filmu-noir. Niektórych fragmentów pominąć się nie dało, a inne z powodzeniem tylko podwyższyłyby, wysoki i tak, poziom filmu - chociażby końcowy monolog. Jedne sceny są gorsze, inne lepsze, a reszta ociera się o artyzm - na przykład sceny w ciemnej uliczce. Dreszcze po nich mam do teraz. Film nie prezentuje jakiejś ożywczej myśli, nie zmienia światopoglądu ani nic z tych rzeczy; przez co trudno słowami wytłumaczyć mi swój bezgraniczny zachwyt nad tym tytułem. Kurosawa był wielki przed tym filmem. A teraz jest jeszcze większy !!
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones