Recenzja serialu

Community (2009)
Joe Russo
Anthony Russo
Joel McHale
Chevy Chase

"We're gonna fly to school each morning, we're gonna smile the entire time..."

"South Park" i "Scrubs" łączy jedna cudowna cecha: uniwersalny świat, w którym wydarzyć się może absolutnie wszystko, a jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia twórców. W obu produkcjach jednak
"South Park" i "Scrubs" łączy jedna cudowna cecha: uniwersalny świat, w którym wydarzyć się może absolutnie wszystko, a jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia twórców. W obu produkcjach jednak podchodzono do tego z innym nastawianiem - z jednej strony jest Bill Lawrence, któremu udało się połączyć to z naciskiem na realistyczną stronę całości. Rozumiem przez to, że główni bohaterowie naprawdę wykonywali swoją pracę, leczyli pacjentów, dorastali i dojrzewali. Duet Trey Parker & Matt Stone postanowił na absolutną umowność - trójka głównych bohater już bodaj 10. sezon chodzi do czwartej klasy (nie pamiętam, w której serii zdali z trzeciej), kosmici pojawiają się przynajmniej raz do roku, a Jezus żyje i ma się całkiem dobrze. "Community" połączyło oba te style.

Akcja serialu rozgrywa się na Uniwersytecie Greendale. W tym miejscu zdarzyć się może wszystko, a uczniowie - mimo chodzenia na wykłady i tego, że wszystko zaczyna się od założenia grupy uczącej się wspólnie Hiszpańskiego - nigdy tak naprawdę się nie uczą, a scen rozgrywających się w czasie lekcji jest zaledwie garstka. I wszystkie są umowne, a te właściwe (na poważnie) rozgrywają się w domyśle, z dala od kamery. Nie ma właściwie stresów związanych z egzaminami czy zarwanych nocy. Z pozoru wydaje się, że twórcy postawili na festiwal humoru i zbiór gagów bez fabuły, jednak bardzo szybko okazuje się, czym twórcy ją zastąpili: przeszłością bohaterów.

I nawet bez niej są wiarygodni, charakterystyczni i niezwykle szybko widz może się w ich mieszance zakochać. Są wśród nich m.in. Pierce, najstarszy w grupie, grany przez niemal 70-letniego Chevy'ego Chase'a, odpowiedzialny jest za żarty z dziedziny rasizmu, homoseksualizmu i seksizmu (a jest w tym absolutnie cudowny). Jeff, mój faworyt - ten który ma być "tym fajnym", ale ku mojemu zaskoczeniu on naprawdę jest fajny! Niezwykle sympatyczny, nieformalny przywódca grupy, mający zawsze najlepszy komentarz do całej sytuacji. Abed - człowiek-incepcja, potrafiący robić głosy, naśladować przyjaciół i sypać żartami czwartej ściany w ilości stanowiącej 3/4 całości serialu. W tle swoje trzy grosze wtrąci senor Chang, nauczyciel hiszpańskiego, któremu odbije najmocniej, lub dziekan o niepokojącej orientacji (wymienię tylko dalmatyńczyki). To, co tu napisałem, to niewiele, bo nie oddam tego, jak ci ludzie ze sobą współgrają w tworzeniu konfliktów, duetów, par i piętrowych żartów w niemal każdej rozmowie. To absolutne mistrzostwo świata i poziom dostępny tylko dla najlepszych - w kategoriach komediowych, oczywiście.

Każdy sezon to jeden rok akademicki zaczynający się jesienią i kończący na początku wakacji, w środku są odcinki halloweenowe, świąteczne, walentynkowe i coś tam wspomną o sesji. Nie ma tu większej ciągłości fabularnej, czasami tylko ktoś odwoła się do sytuacji z poprzednich odcinka (najprawdopodobniej będzie to złamaniem czwartej ściany). W środku tego wszystkiego jednak twórcy zaskakiwali mnie wprowadzając umiejętnie elementy dramatyczne, czyli wspomnianą przeszłość bohaterów. Pierce ma za sobą siedem rozwodów, Shirley samotnie wychowuje dwójkę dzieci, a historię pozostałych sami odkryjcie. Są one wplecione bardzo umiejętnie w całość, nie wychodząc ani razu przed szereg, jedynie jako uwiarygodnienie danej sytuacji, np. wyboru którego postać podejmuje (to również istotne: polubiłem ich za to, co wybierają i jakim wartościom hołdują. Przykładem mogą być zajęcia z antropologii i zadanie domowe w którym muszą uzasadnić, co jest najważniejsze dla przetrwania ludzkiego, i Jeff odpowiada: "Szacunek"). Dochodzi wręcz do sytuacji, że widz nawet i po obejrzeniu 60 odcinków dowiaduje się czegoś nowego o swoim ulubionym bohaterze, który na dodatek wciąż pozostaje spójną postacią. To spore osiągnięcie.

Ani razu nie jest to coś zamieniającego drastycznie całość lub spektakularnego, więc uspokajam: ten serial wywołuje łzy wyłącznie ze śmiechu. I jest w tym bardzo dobry. Twórcy zaskakują przede wszystkim pomysłami na kolejne odcinki - wspomnę tylko o budowaniu fortu z koców, który zaczyna żyć własnym życiem, organizowaniu mafii w oparciu o dystrybucję kurczaków lub czyszczeniu statku kosmicznego który zostaje porwany. Po kolejny odcinek sięgałem również z ciekawości - co też twórcy przygotowali tym razem? I właściwie zawsze spełniali obietnicę czegoś niezwykłego.

Muszę też uprzedzić: pierwsze dwa odcinki bardzo mocno odstają od pozostałych. Bardzo mało w nich humoru, a bohaterowie znacznie różnią się od swoich późniejszych wersji. Pierce jest smutasem łażącym za innymi i starającym się, by go polubili. Jeff jest wyraźnie stylizowany na "tego fajnego", ale taki nie jest (jest dupkiem). Abed jest świrem w niezabawny sposób. Do kolejnych odcinków już zastrzeżeń nie mam, choć nie wszystkie idee twórców przypadły mi do gustu. Choćby granie w bilarda nago lub sesja RPG... Tych i dosłownie kilku innych nie wspominam dobrze. Z całością jednak mam właściwie same dobre wspomnienia. Ten serial ma potężną moc wywoływania uśmiechu - w moim przypadku pierwszego od wielu miesięcy. Sprawdźcie, czy zadziała również na was.
1 10
Moja ocena serialu:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones