Recenzja filmu

Amadeusz (1984)
Miloš Forman
F. Murray Abraham
Tom Hulce

"Wracamy do sceny pałacowej!"

Czy geniusz może być niskim, pozbawionym urody, zuchwałym i wulgarnie sprośnym młokosem? Okazuje się, że może. Taki przynajmniej obraz jednego z najdoskonalszych muzyków w historii – Mozarta,
Czy geniusz może być niskim, pozbawionym urody, zuchwałym i wulgarnie sprośnym młokosem? Okazuje się, że może. Taki przynajmniej obraz jednego z najdoskonalszych muzyków w historii – Mozarta, przedstawia nam Miloš Forman w "Amadeuszu", najbardziej docenionym ze swoich filmów, opartym na sztuce Petera Shaffera, o takim samym tytule. Choć film ten nie należy do typowo biograficznych (opowiedziana historia jest bowiem, poza zachowaniem właściwych miejsc i nazwisk niemal stuprocentową fikcją, powstałą na potrzeby scenariusza), to dla całkowitego laika będzie i tak skarbnicą wiedzy na temat życia i twórczości wielkiego kompozytora. Jeszcze większe natomiast znaczenie mieć będzie własna refleksja i wyobrażenie, które widz odbierze dzięki mniej lub bardziej wymownym podpowiedziom czeskiego reżysera. Z pewnością jest to jeden z tych filmów, które rodzą w nas miłość lub nienawiść do tytułowego bohatera. I właściwie w przypadku tak kontrowersyjnej postaci, jaką był Mozart, nie jest to ani rzadkie, ani niezwykłe.


Historia ta, podana w formie wspomnień Antonio Salieriego – pozbawionego "bożej iskry" kompozytora, tworzącego w tym samym czasie co Mozart i jednocześnie jego skrytego wroga, rozpoczyna się w momencie gdy dwudziestosześcioletni Wolfgang (życiowa rola Toma Hulce'a) przybywa do Wiednia, miasta wybitnych muzyków, by tam prezentować swoją twórczość. Tu zawiązuje się długa i pełna goryczy (aczkolwiek jednostronna) rywalizacja między nim, a wspomnianym już wcześniej Salierim (w tej roli nagrodzony Oscarem F. Murray Abraham), który zazdrosny o nadzwyczajny talent młodego artysty, stara się zniszczyć rywala, przegrywając przy tym walkę z samym sobą. Całość utrzymana jest w podniosłym klimacie zwierzeń zniszczonego nienawiścią starca, który u schyłku swego życia zmuszony jest okazać skruchę i pogodzić się z porażką bycia podrzędnym grajkiem. Mamy tu jednak do czynienia z tym rodzajem patosu, który nie zawiera w sobie ani krzty nudy i typowej dla tak wielu amerykańskich produkcji nadmiernej egzaltacji. Nie. "Amadeus" to spowiedź grzesznika, którą widz przeżywa równomiernie z bohaterem. Spowiedź, która zdaje się przynosić chwilowe oczyszczenie, lecz w ostatecznym rozrachunku pozostawia nas w nieustającym żalu i obnaża marność każdego z osobna. Jednakże wbrew pozorom nie tylko Salieri jest tu ofiarą. O Mozarcie również nie można powiedzieć, by miał lekko. I nie nałóg, nie problemy finansowe są tu największą tragedią. Mozart był przede wszystkim ofiarą czasów, w których żył. To człowiek wizji, wyprzedzający swoją epokę. Różnił się od pozostałych kompozytorów klasycyzmu tym, że najtrudniej było mu ograniczyć się do ustalonych norm i zamknąć w nich swą muzykę, lecz jego nowatorskie wizje rzadko przyjmowano z entuzjazmem. Często bowiem zarzucano mu zuchwałość, jego pomysły uznawano za niedorzeczne i niestosowne, a on sam swą arogancją zyskał wielu wrogów. Goryczy zatem nie brak po żadnej ze stron.


Jednak oprócz typowo dramatycznych scen dla równowagi mamy tu także i sporą dawkę humoru, który spełnia dwie podstawowe role. W pierwszej służy ukazaniu dziecinnego usposobienia Mozarta oraz jego skłonności do bezlitosnego szydzenia z innych. W drugiej ma na celu wykpienie jego przeciwnika. Komizm wypływa także ze scen, w których dochodzi do bezpośredniej konfrontacji z muzyką. Szczególnie gdy mierzą się z nią osoby pozbawione wiedzy lub umiejętności w tym zakresie. Cesarz grający na powitanie Mozarta czy fatalna lekcja gry, zdominowana przez swawolne pieski są tu najlepszymi przykładami.

Oczywiście nie sposób pominąć imponujących scen operowych, które chyba nawet największym muzycznym ignorantom przynajmniej raz zaprą dech w piersiach. Zdumiewa w nich wszystko, zarówno w warstwie dźwiękowej, jak i wizualnej – od kostiumów i dekoracji scenicznych lub dekoracji wnętrz po bardzo przekonująco dyrygującego Hulce'a (na potrzeby swej roli aktor uczył się nie tylko gry na fortepianie, ale i podstaw dyrygentury), o którym naprawdę można zapomnieć, że jest sobą. Widzimy bowiem Mozarta takiego, jakim go piszą – od cech zewnętrznych po cechy charakteru, od czubków butów po niesforną perukę). I tu, pomimo zachwytu Salieriego nad "Weselem Figara" i niezgodnie z opinią cesarza, który używa określenia "zbyt wiele nut", za najbardziej zjawiskową operę uważam "Uprowadzenie z Seraju" (pierwsza scena operowa w filmie), również obdarzoną komentarzami zawistnego kompozytora.

Odnośnie kostiumów, których autorem jest Theodor Pistek (tu także powędrował zasłużony Oscar), i charakteryzacji, to są one na pewno jedną z największych zalet filmu. Wyjątkowość krojów, bogactwo materiałów i barw oraz dbałość o szczegóły czynią "Amadeusza" królem w tej dziedzinie.


Ale przecież najważniejsza jest muzyka! Trudno przecenić tu jej znaczenie, skoro jest głównym motorem napędowym działań bohaterów. A zaiste jest to muzyka nieśmiertelna i nieskończenie piękna. Co prawda mamy tu zaledwie ułamek twórczości Mozarta, jednakże sposób, w jaki poszczególne utwory zostały zaprezentowane, oraz samo ich wykonanie nie pozostawia wiele do życzenia. A co jeszcze dodatkowo przemawia za muzyką, to jej zastosowanie w poszczególnych scenach. Tu obraz i dźwięk płynnie ze sobą współgrają, dając całość, która wzrusza, bawi, zachwyca.

Wreszcie samo aktorstwo. O dwóch głównych rolach można mówić długo, a jeszcze dłużej wyrażać żal, że Akademia nie mogła rozdać dwóch Oscarów za pierwszoplanową rolę męską. Zarówno Abraham, jak i Hulce dali tutaj pełny pokaz swoich możliwości. Obie zresztą role dawały ogromne pole do popisu. W przypadku tego pierwszego trudno powiedzieć, która ze znakomitych kreacji była lepsza – przegranego staruszka czy spryciarza i kłamcy, snującego intrygi w celu podkopania pozycji przeciwnika. Abraham nie mógł już chyba dać z siebie więcej. Jego postać jest kompletna. I nie inaczej jest w przypadku Hulce'a, któremu chyba już sam fakt wcielenia się w postać geniusza dodał skrzydeł. Gra on bowiem z taką lekkością, z jaką niegdyś prawdziwy Mozart odgrywał utwory ze słuchu (czego w filmie Forman nie omieszkał zaznaczyć), a przy tym jest autentyczny w swej roli. Ale popisy aktorskie bynajmniej nie kończą się na dwóch bohaterach. Mamy tu przecież ujmującą wówczas urodą i delikatnością Elizabeth Berridge (w roli Konstancji Mozart), o której w najgorszym wypadku można powiedzieć, że zagrała przyzwoicie i poprawnie, jak zawsze niezawodnego Jeffreya Jonesa (Józef II Habsburg) czy nawet Charlesa Kay'a, który doskonale odegrał rolę ortodoksyjnego dyrektora opery i zwolennika ancien régime'u opartego na konwenansach społecznych i sztywnych zasadach. W filmie ciekawą kreację stworzył także Roy Dotrice, który wcielił się w postać Leopolda Mozarta (ojca słynnego muzyka). Jego bohater nie gościł na ekranie często, lecz był za to bardzo wyrazisty i miał spore znaczenie dla fabuły.

Można chyba śmiało powiedzieć o "Amadeuszu", że jest on hołdem. Hołdem dla miernot, hołdem dla geniuszy. A przy tym dowodem na to, że każdy z nas, bez względu na to, do której z owych grup należy, może być tylko i wyłącznie sobą. Jednakże jest to w istocie film wielki i też wiele pozostawia w pamięci – od zachwycającej muzyki, poprzez cudownie wzniosły klimat, aż po samą nadzwyczajną postać Mozarta, którego śmiech jeszcze długo po seansie rozbrzmiewa w uszach nie mniej wyraźnie niż jego utwory. I bez względu na to, czy owo przedstawienie będzie budzić zachwyt, zażenowanie czy odrazę dla legendy, ciężko nie uśmiechnąć się w duszy na wspomnienie geniusza w ciele małego, zbulwersowanego człowieczka, który zaciska pięści, mówiąc "Jestem najlepszy!", a jednocześnie z zapałem zarządzającego koniec przerwy dwoma energicznymi klaśnięciami i nawołującego tancerzy słowami "Wracamy do sceny pałacowej!".
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Nigdy nie byłem i nie będę w stanie stworzyć takiej muzyki..." - miał rzekomo powiedzieć Ludwig van... czytaj więcej
...tak Salieri opisuje w tym filmie muzykę Mozarta. I to właśnie ona jest najważniejszym "bohaterem"... czytaj więcej
Opowieści o życiu genialnych ludzi zawsze były chętnie poruszanym przez scenarzystów i producentów... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones