Recenzja filmu

Be Cool (2005)
F. Gary Gray
John Travolta
Uma Thurman

Śmiech nadejdzie jutro

„Be Cool” isn’t cool – tym krótkim zwrotem amerykański krytyk filmowy mógłby skwitować najnowszą produkcję Gary’ego Gray’a. Czy autorowi się po prostu
„Be Cool” isn’t cool – tym krótkim zwrotem amerykański krytyk filmowy mógłby skwitować najnowszą produkcję Gary’ego Gray’a. Czy autorowi się po prostu wydawało, że film jest śmieszny, czy też uznał swoje zarobki za zbyt małe – tego nie wiem. Jestem jednak przekonany, że ktoś na tym „obrazie” musiał zyskać i to dużo, gdyż zaangażował przy produkcji wiele gwiazd Hollywoodzkiego kina. Kontynuacja „Dorwać Małego” wdraża nas w tajniki biznesu muzycznego rodem ze Stanów Zjednoczonych. Chili Palmer (John Travolta) postanawia zerwać z kręceniem filmów i wziąć się poważnie za pomaganiem młodym talentom w ich drodze do wielkiej sławy na deskach Hyde Parku. Niestety traf chciał, że wszystko zaczyna się komplikować po śmierci znajomego, który miał wyraźnie na pieńku z amerykańską filią rosyjskiej mafii. Szybko się okazuje, że celem panów w stylowych garniturach jest również sam Chili Palmer. Przyzwyczaiłem się, że kolejne filmy, w których gra John Travolta są coraz gorsze – zaczął od fenomenalnej „Gorączki Sobotniej Nocy” i doszedł do tego bagna, w którym się właśnie znajduje. Natomiast udział Umy Thurman zszokował mnie niesamowicie! Aktorka mając za sobą tak udane występy, jak „Kill Bill”, mogła by już spokojnie zacząć wybierać co lepsze propozycje i nie tracić prestiżu na sequelach sequeli. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że była związana z producentem bardzo starym kontraktem i nie miała innego wyjścia... Od początku do końca „Be Cool” robi wrażenie filmu skleconego naprędce z kilkunastu scenek rodzajowych, które nie współgrają ze sobą zbyt dobrze. Muszę przyznać, że stężenie niezłych tekstów było całkiem wysokie i miałem się z czego pośmiać – niestety produkcja, jako całość była bardzo sztywna. Nie zdarzyło mi się jeszcze mieć tak dziwnego uczucia podczas projekcji. Zdecydowanie dobrym pomysłem było zatrudnienie kilku gwiazd z muzycznego showbiznesu. Zresztą najbarwniejsza (i do tego jedyna, która przykuwała uwagę) postać wywodziła się z tej kasty. Był to Andre Benjamin – wokalista zespołu OutKast – wyposażony w nieskończone pokładu uroku osobistego. Ciekawym przeżyciem było również zobaczenie na wielkim ekranie Stevena Taylora (lidera Aerosmith) – niestety, lepiej będzie dla wszystkich, jeśli pozostanie jednak przy muzyce. Mimo iż cały film traktuje o produkcji płyt i lansowaniu nowych gwiazd popu, muzyka wyraźnie szwankuje i nie zwraca uwagi nawet w najmniejszym stopniu. Szkoda – mógł to być atut, który ratowałby „Be Cool” przed totalną klapą. Taka jest smutna prawda – pójście do kina na taki repertuar jest błędem, a pieniądze będą wyrzucone w błoto. Wydaje mi się, że płacenie za dwie godziny nudy, dobrym pomysłem nie jest.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Szczerze mówiąc zajęło mi chwilę, aby zdecydować się na projekcję tego filmu. Znając moją nieufność do... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones