Śmierć autora

Komediowa maszyna działa sprawniej z każdą minutą także dzięki lekko "brudnej", paradokumentalnej estetyce. Pod spodem tej całej uciechy tkwi bowiem małe ziarenko niepokoju, z którego zawsze
Wie pan, reputację pijaka zawdzięczam dziennikarzom. Co ciekawe, żadnemu z nich nie przyszło do głowy, że jeśli dużo piję w ich obecności, to tylko po to, aby móc ich znieść. Jak można prowadzić rozmowę z takim dupkiem jak Jean-Paul Marsouin, nie będąc zalanym w trupa? Jak można spotkać się z kimś z "Marianne" lub "Le Parisien Libéré" i nie mieć na dzień dobry ochoty się wyrzygać? Pisarz dysponujący dobrym piórem każdą bajkę może spisać tak, że chce się w nią uwierzyć. Michel Houellebecq zawdzięcza jednak swoją reputację przede wszystkim sobie i swojej pracy literackiej. Między innymi przytoczonemu wyżej fragmentowi powieści "Mapa i terytorium", w której malarz szykujący wystawę próbuje nakłonić znanego, chimerycznego pisarza do napisania tekstu do katalogu. Ten najpierw stroi fochy, potem upija się w trupa, by w końcu zniknąć bez śladu. Pisarz nazywa się Michel Houellebecq, a z autorem książki dzieli nie tylko nazwisko, ale też biografię i powierzchowność. Houellebecqowi tak spodobało bycie postacią fikcyjną, że postanowił przedłużyć zabawę, grając siebie w filmie fabularnym o wiele mówiącym tytule.



To właśnie podczas promocji "Mapy i terytorium", w 2011 roku, w mediach rozeszły się wieści o zaginięciu pisarza. Nie pojawił się na spotkaniu autorskim, agent miał stracić z nim kontakt, a w sprawę podobno zaangażowana była nawet Al-Ka'ida. Po pewnym czasie jednak Houellebecq się odnalazł zdrów i cały, obwiniając za wszystko własną niefrasobliwość. Film Guillaume'a Nicloux niejako wypełnia tę biograficzną lukę, opowiadając o tym, co "naprawdę" przydarzyło się wtedy pisarzowi. Otóż padł on ofiarą dziwacznego uprowadzenia. Pod drzwiami swojego mieszkania spotkał trzech osiłków, którzy zapakowali go do wielkiej skrzyni i przetransportowali do domu na prowincji. Kruchy artysta nie stawiał oporu, a nawet nieźle odnalazł się w nowym miejscu, całkiem dobrze dogadując się ze swoimi porywaczami, którzy okazali się sympatyczną rodzinką. Trochę doskwierały mu skrępowane dłonie czy ograniczony dostęp do papierosów i alkoholu, ale nawet w spartańskich warunkach potrafił się zabawić, bo potrzeby ma dość skromne. Do tego całego uprowadzenia starał się nie przywiązywać wagi większej niż do niesprzyjającej pogody. Cierpliwe oczekiwanie na sfinalizowanie sprawy zakłócał tylko jeden problem: nie wiadomo, kto miałby zapłacić za niego okup.



"Porwanie Michela Houellebecqa"
pochopnie bywa określane jako mockumentary, czyli udawany dokument, chociaż nikt tu przecież niczego nie próbuje udawać. Film jest dość prostą komedią, opierającą się na wizerunku, jaki pisarz-celebryta stworzył na potrzeby swoich publicznych występów. Przygarbiony Houellebecq, jakiego znamy z mediów, z nieodłącznym papierosem, charakterystyczną wymięta kurtką i nieobecnym spojrzeniem to kompletna postać, której aż żal byłoby nie wykorzystać dla świata fikcji. Powierzchowność żula skrywa kąśliwego mizantropa, mającego jak najgorsze zdanie o świecie. Ta kreacja jest zbroją, która pozwala artyście na każdą złośliwość i zuchwalstwo, a skoro chroni przed dociekliwością dziennikarzy i ignorancją urzędników, to czemu nie miałaby się sprawdzić wobec grupy porywaczy, która pewnego dnia brutalnie wkracza w jego życie? Czy ich także onieśmieli poza wielkiego, nieprzystępnego pisarza? W wywiadach Houellebecq mówi, że postać na ekranie ma  z nim niewiele wspólnego, ale reżyser i scenarzysta Guillaume Nicloux przyznaje, że nie był w stanie napisać swojemu aktorowi ani linijki. Sposób mówienia, myślenia, poruszania się i palenia papierosów – wszystko mu ukradłem – przyznaje.



Pomysł okazuje się działać doskonale jako pole do komediowej improwizacji. Skupiony na własnych potrzebach zakładnik jest dla swoich "oprawców" większym utrapieniem niż oni dla niego, ale dość szybko wytwarza się między nimi dziwaczna więź. Porywacze uczą rachitycznego intelektualistę chwytów rodem z MMA, a on odwzajemnia się im chwytami retorycznymi i filozoficznymi pogadankami. Wspólnie piją, palą i wdają się w rodzinne awantury, a pisarz coraz mocniej rozpycha się łokciami, jak niesforne dziecko, które nawet nie próbuje być urocze. W końcu zostaje niemal zaadaptowany przez rodzinkę, która w jego zachowaniu nigdy nie upatruje podstępu i fałszu, jednocześnie nie szczędząc mu pedagogicznych porad. Sielanka trwa, absurdalne sytuacje się mnożą, atmosfera gęstnieje. Nicloux nie buduje atmosfery oczekiwania na greps czy puentę, a jego bohaterowie, wolni od presji rozbawiania kogokolwiek, ścierają się delikatnie, aż zaczyna między nimi samoczynnie iskrzyć.

Komediowa maszyna działa sprawniej z każdą minutą także dzięki lekko "brudnej", paradokumentalnej estetyce. Pod spodem tej całej uciechy tkwi bowiem małe ziarenko niepokoju, z którego zawsze wykiełkować może jakiś ponury zwrot akcji. Artystyczne spełnienie następuje zaś w tych kilku momentach, gdy Houellebecq nie jest już w stanie ukryć, jak doskonale bawi się na planie. Jego radosne, rozbrajające upojenie sytuacją, przebijające zza złamanej kreacji dziwacznego artysty, po prostu udziela się widzowi.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '82. Urodzony w Grudziądzu. Nie odnalazł się jako elektronik, zagubił jako filmoznawca (poznański UAM). Jako wolny strzelec współpracuje lub współpracował z różnymi redakcjami, z czego... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Michel Houellebecq jest pisarzem, obok którego nie można przejść obojętnie. Kontrowersyjność jego dzieł,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones