Recenzja serialu

Gwiezdne wojny: Wojny Klonów (2003)
Genndy Tartakovsky
Dong Soo Lee
Tatyana Yassukovich
André Sogliuzzo

Świetne uzupełnienie Gwiezdnej Sagi

Kiedy usłyszałem, że Lucas zamierza stworzyć kreskówkę na podstawie "Gwiezdnych Wojen", zacząłem się obawiać. A co jeśli spartolą świetny temat? Na szczęście moje obawy nie znalazły pokrycia w
Kiedy usłyszałem, że Lucas zamierza stworzyć kreskówkę na podstawie "Gwiezdnych Wojen", zacząłem się obawiać. A co jeśli spartolą świetny temat? Na szczęście moje obawy nie znalazły pokrycia w rzeczywistości. Serial jest moim zdaniem bardzo dobry i zasługuje w pełni na noszenie swojego tytułu. Po pierwsze - fabuła. Jest taka, jaką być powinna: to bardzo interesująca historia wojenna. Śmiało mogę ją nazwać animowanym odpowiednikiem "Kompanii Braci". W obu serialach podobne są wysmakowane sceny bitew, które przeplatają się z problemami bohaterów. Tu oczywiście największym z nich jest coraz dalsze "zagłębianie się" Anakina Skywalkera w Ciemną Stronę Mocy. Skywalker nie dostrzega zagrożenia, jakie nad nim zawisło (nie dostrzega - albo nie chce dostrzec). Coraz bardziej staje się podatny na kuszenie Sithów. Widoczne jest to zwłaszcza podczas pojedynku z jednym z Sithów - Anakina ogarnia wtedy potężna fala gniewu (a jak wiadomo "Gniew... do Ciemnej Strony Mocy... prowadzi", jak mawiał Yoda). Fabuł poprowadzono bardzo zręcznie, nie ma w niej zbytnich dłużyzn. Niektóre ze scen przewyższają nawet to, co dane nam było zobaczyć w filmach kinowych o Gwiezdnych Wojnach. Przykładowo - w jednym z pierwszych odcinków Palpatine rozmawia z Anakinem w swoim gabinecie. Złowrogość tego momentu przebija nawet sceny z "Imperium Kontratakuje". Natomiast sceny walk na miecze świetlne są tak świetnie skomponowane, że schować winni się nawet Darth Maul kontra Obi-Wan i Qui-Gon. W pamięci zostaje zwłaszcza walka z Generałem Grieviousem, kiedy to cyborg ów stoi na jednej nodze, a we wszystkich pozostałych kończynach trzyma miecze świetlne. No po prostu cud, miód i orzeszki. No i wreszcie to, co w kreskówce najważniejsze - styl rysowania, czyli tzw. "kreska". "Kreska" w "Wojnach Klonów" bardzo pasuje do konwencji serialu. W stylu rysowania dominuje prostota, co jest nawiązaniem do tanich scenografii ze Starej Trylogii (zwłaszcza kłania się tu "Nowa Nadzieja"). Jednak zmienia się to w trakcie walk. Kreska staje się bliższa wtedy tradycjom anime - postaci i otoczenie są proste, ale najważniejsze detale oddane są z głęboką pieczołowitością. Idealnym przykładem jest sekwencja walki Skywalkera z Sithem, tocząca się w okolicy odcinka 16. Akcja rozgrywa się wtedy w zalewanych strugami deszczu ruinach starej świątyni. Wspaniale ukazany deszcz oraz takie detale, jak para unosząca się z mieczy świetlnych po zetknięciu z wodą, niesamowicie "podkręca" atmosferę. Reasumując - "Wojny Klonów" są świetnym wstępem do "Zemsty Sithów". Wprowadziły mnie one w nastrój kolejnego epizodu podobnie, jak w przypadku "Animatrixa" i kontynuacji dzieła Wachowskich. Już teraz z niecierpliwością wyczekuję kolejnych odcinków "Wojen...", które prawdopodobnie ukażą się jeszcze przed premierą "Epizodu III".
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów" to serial, który emanuje przepychem. Oglądając serial, nie można się... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones