Recenzja filmu

Samotny port – miłość (2012)
Aku Louhimies
Laura Birn
Mikko Kouki

Źle się dzieje w państwie fińskim

Reżyser z zapałem zabiera się do katalogowania problemów współczesnego miejskiego życia. Niestety, koncepcja rozmnożenia wątków wymusza skrótowość, która z kolei wygładza wszelkie subtelności.
Finlandia aż prosi się o opisywanie jej za pomocą metafor o emocjonalnym ziąbie, ochłodzeniu relacji międzyludzkich i innych tego typu depresyjnych bon motów. Nie dziwi zatem, że polski dystrybutor zdecydował się zamienić oryginalny, powściągliwy tytuł fińskiego "Vuosaari" (oznaczający nazwę dzielnicy Helsinek) na afektowany "Samotny port – miłość". Cóż, najgorsze, że ten polski zamiennik trafia w czuły punkt. Reżyser Aku Louhimies zachował umiar przy nazywaniu swojego filmu, ale i tak dał się ponieść niejednej ponurackiej kliszy.

"Samotny port – miłość" to rozczłonkowane spojrzenie na współczesne fińskie społeczeństwo. Chciałoby się napisać "wielowymiarowe spojrzenie", ale wymiar w istocie jest tu tylko jeden – choć pomnożony przez liczbę bohaterów. Louhimies przedstawia nam po prostu garść dowodów na to, że źle się dzieje w państwie fińskim. Konwencja filmu-mozaiki przeplatającego portrety kilkunastu bohaterów to oczywiście znany koncept przećwiczony choćby w "Na skróty" Altmana czy "Magnolii" Andersona. Pytanie zatem, co robi z tym konceptem fiński reżyser?

"Samotny port – miłość" z pewnością nie jest formalnym popisem w rodzaju "Zera" Pawła Borowskiego. Reżyser nie bawi się w układanie klocków fabularnych w finezyjne, lustrzane konstrukcje. Ale tak naprawdę nie portretuje też fińskiej społeczności – mimo że oryginalny tytuł sugeruje ściśle lokalną perspektywę. Historie te mogłyby wydarzyć się gdziekolwiek, wyjąwszy krajowy koloryt w rodzaju przesiadywania w saunach. Płynące z nich wnioski również nie są ograniczone do fińskiego kontekstu; inaczej niż na przykład w "71 fragmentach" Michaela Hanekego. Louhimiesa obchodzą uniwersalne ludzkie rozterki. Ale ten uniwersalizm jest nieco zbyt szeroki.

Reżyser z zapałem zabiera się do katalogowania problemów współczesnego miejskiego życia. Niestety, koncepcja rozmnożenia wątków wymusza skrótowość, która z kolei wygładza wszelkie subtelności. Katalog dramatów leży niebezpiecznie blisko repertuaru telewizyjnych programów o "samym życiu": romanse w małżeństwach, wyśmiewane w szkołach dzieci emigrantów, szkolne prześladowanie, otyłość, brak komunikacji z bliskimi, eksploatacyjne meandry show biznesu, śmiertelne choroby itp. Jest tu kilka prób zagrania z oczekiwaniami, niespodziewanych wolt i ujawnień wstrzymanych uprzednio informacji, ale nie mają one właściwego ciężaru gatunkowego. Karmieni zaledwie skrawkami egzystencji bohaterów, nie mamy odpowiedniego podłoża, by te wolty mogły nas szczególnie dotknąć. W rezultacie więcej tu zwykłego epatowania niż faktycznego pochylania się nad losem bohaterów.  

Nie wszystkie wątki sprowadzają się co prawda do takiego czarnowidztwa. Ale momenty emocjonalnego spełnienia i chwile szczęścia wydają się wymuszone, nawet przy (wątpliwej) pomocy pojawiającej się pod koniec piosenki Robbiego Williamsa. "Samotny port – miłość" to po prostu bardzo długi odcinek telenoweli. Tyle że fińskiej.
1 10
Moja ocena:
3
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones