Recenzja filmu

Thelma (2017)
Joachim Trier
Eili Harboe
Kaya Wilkins

Życie Thelmy

Amatorzy doszukiwania się motywów, zaczerpniętych z innych dzieł, będą mieli pełne ręce roboty. Znajdą tu kino coming-of-age, z jednej strony połączone z odkrywaniem skłonności homoseksualnych
Film zaczyna się standardową wyprawą ojca z córką do lasu - piękny krajobraz, cisza, spokój, ojciec mierzący do swojego dziecka ze strzelby. Nic nadzwyczajnego w kontekście popularnego niedawno w kinach "Zabicia świętego jelenia" Yorgosa Lanthimosa. Jak się jednak później okaże "Thelma" Joachima Triera, będzie miała do zaoferowania znacznie więcej niż tylko tanie szokowanie i udawanie Greka.

Tytułową bohaterkę (Eili Harboe) poznajemy bliżej, kilkanaście lat po zdarzeniu z początku filmu. Wyjazd na studia do Oslo pozwolił jej na częściowe odizolowanie się od konserwatywnych rodziców, którzy jednak robią wszystko, aby nadal móc ją kontrolować. Głównie ojciec ewidentnie przekracza granice zwykłej nadopiekuńczości, co oczywiście dziwi w kontekście sceny otwierającej film. Jakby tego było mało, wkrótce z Thelmą zaczną dziać się niepokojące rzeczy - niekontrolowane drgawki, nagłe omdlenia, niepokojące wizje, zacierające granicę między snem a jawą - zbiegające się z fascynacją nowo poznaną koleżanką, Anją.

Amatorzy doszukiwania się motywów, zaczerpniętych z innych dzieł, będą mieli pełne ręce roboty. Znajdą tu kino coming-of-age, z jednej strony połączone z odkrywaniem skłonności homoseksualnych ("Życie Adeli"), z drugiej - inicjacyjnymi alegoriami, zanurzonymi w pulsującej muzyce i stroboskopowych kadrach ("Mięso"). Dostaniemy kompulsywną młodzieńczość uwikłaną w wizje diabolizujące tłumione pożądanie, przywodzące na myśl "Wstręt" Polańskiego czy "Czarnego łabędzia" Aronofsky'ego, klimatem kojarzące się z innym panem o nazwisku Trier. Cały ten gęsty sos nawiązań, przyprawiony surrealizmem, stopniowo zacznie przenosić nas w dziwaczne, niby znajome, ale odkrywane na nowo rejony.

Niestety po czasie kontrolowane szaleństwo nieco wymknie się spod kontroli. Film zgubi swoje tempo i spójność fabularną. Ponadto zbyt szybko wyjaśniona zostanie kwestia całej obecnej w nim metafizyki, co zmusi widza do odrzucenia krążących po głowie przez niemal pół filmu domysłów, niszcząc tym samym jego wielowymiarowość. Motywy "kina familijnego" Lanthimosa i Haneke, mające stanowić efektowną klamrę zamykającą całą historię, sprawią wrażenie przeciągniętych i przewidywalnych.

Nie można odmówić zatem Joachimowi Trierowi oryginalności, wierności własnej wizji i niezwykłej dbałości o estetykę. Może gdyby odkrył karty nieco później i zostawił trochę więcej pola do interpretacji, widzowie oniemieliby z zachwytu. A może film jest świetny i to całe doszukiwanie się w nim słabych stron to po prostu zwykłe marudzenie zblazowanego recenzenta, który udaje, że wszystko już w życiu widział?
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Po świetnie przyjętym anglojęzycznym filmie "Głośniej od bomb", reżyser Joachim Trier powrócił na stare... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones