Recenzja filmu

Wesele (2004)
Wojciech Smarzowski
Tamara Arciuch
Bartłomiej Topa

Życie drogie, a pić trzeba

Zapytawszy mojego znajomego, czy pójdzie ze mną na "Wesele", usłyszałam pytanie zwrotne o następującej treści: "A będzie Finlandia?" (i bynajmniej nie chodziło o sympatyczny,
Zapytawszy mojego znajomego, czy pójdzie ze mną na "Wesele", usłyszałam pytanie zwrotne o następującej treści: "A będzie Finlandia?" (i bynajmniej nie chodziło o sympatyczny, mroźny kraj na północy Europy). Taki właśnie wizerunek naszego kochanego społeczeństwa w ogromnym przejaskrawieniu serwuje nam Smarzowski w swym nowym filmie. Dodaje również wątek miłosny, tyle że miłość jest tu szczera tylko wobec pieniędzy... Wojnar (w tej roli fenomenalny Marian Dziędziel), szanowany (czytaj: bogaty) wiejski ogrodnik wydaje za mąż swą córkę (Tamara Arciuch) - nieumyślnie w stanie błogosławionym, oczywiście nie z narzeczonym. Przyszłemu małżonkowi (Bartłomiej Topa) troskliwy ojciec za ratowanie godności swej pociechy obiecuje Audi TT, które z czasem okazuje się kradzione. Gangsterzy w zamian za auto chcą oprócz pieniędzy 2 hektary ziemi przy trasie. Dają Wojnarowi czas do północy. Transakcji sprzeciwia się dziadek - właściciel, który większość czasu przesiedziawszy w "ustronnym miejscu" po zbyt dużej dawce stresu umiera na serce w wyżej wymienionym miejscu. W międzyczasie panna młoda dowiaduje się, że kamerzystą na weselu jest jej były chłopak - ojciec dziecka (Maciej Stuhr). Podobnych scen wraz z każdym, kolejnym kadrem jest coraz więcej, lecz wszystkich weselników łączy ten sam motyw. Począwszy od księdza, poprzez notariusza i policjantów, a skończywszy na bandytach - wszyscy jednakowo toną w upojeniu alkoholowym, zakłamaniu i chciwości. Na myśl nasuwa się pytanie, co reżyser może wiedzieć o polskiej prowincji, skoro sam grzeje się w cieplutkim, bezpiecznym mieszkanku? Czy aby nie zebrał wszystkich czarnych i czarniejszych stron wsi polskiej, zgrabnie konstruując obraz, którego budżet zwróci się po tygodniu wyświetlania? Wręcz przeciwnie. Nie jest to skomplikowana, metaforyczna wizja na wzór Kondratiuka czy Kolskiego. Polskie przywary są przedstawione jasno, klarownie, bez żadnych zabiegów upiększających. Prostota i naturalność są największą zaletą tego filmu. Każdy z bohaterów prezentuje swoją mądrość życiową - "Chcieć i nie chcieć to to samo, bo nie chcieć to znaczy chcieć nie chcieć", nierzadko skropioną, ba zalaną alkoholem etylowym (made in Słowacja - bo tak było taniej) i przyodzianą w najbardziej ordynarne wulgaryzmy. Im bardziej mózg jest zamroczony, tym wywody stają się ciekawsze. Szkoda tylko, że polska inteligencja ujawnia się wyłącznie w stanie "wskazującym". Smarzowski podkreśla te sceny ujęciami z kamery amatorskiej (z początku całość miała być nakręcona w konwencji kina offowego z powodu braku funduszy), które jeszcze mocniej zniekształcają pijackie sentencje. Wydaje się, że kamera zagląda wszędzie, gdzie chciałoby się zatuszować żenujące występki. Ludzie wirują w chaotycznym transie, nie rozumiejąc, a co gorsza nie chcąc zrozumieć drugiej osoby. Są niewyobrażalnie samotni w egoistycznym, ograniczonym tłumie, który ślepo oszukując samych siebie poddaje się zasadzie "żeby ludzie nie gadali". Każdy jest winny, bo bezkrytyczne podejście zarezerwowane jest wyłącznie dla własnej, zadufanej osoby. Nawet zespół weselny na czele z wodzirejem (Tymon Tymański) za odpowiednią dodatkową zapłatą (uczciwość to wstyd) raczy gości nie tylko wiecznie żywymi hitami lat 70' typu "Biały miś", lecz przede wszystkim gorszącymi piosenkami w stylu typowego wiejskiego disco-polo ("Me kochanie chce się z tobą parzyć w gnoju i na sianie"). Na parkiecie goszczą demoralizujące, prostackie konkursy weselne. Podczas skrzętnego tuszowania przez Wojnarową afery z nieświeżym bigosem, jej mąż zdradza ją z pierwszą lepszą - bez konkretnego powodu, a o dziadku - nieboszczyku już dawno nikt nie pamięta. Wreszcie z całym impetem wybucha szambo, najtrafniej komentując całe to "bagno". Obraz przepełniony jest gorzką ironią. Szydzi w sposób dosadny, czasami przekraczając jednak granice dobrego smaku. Nie jest to krytyka wsi polskiej, lecz karykatura nas samych. Rechocząc na widowni z któregokolwiek bohatera, śmiejemy się sami z siebie - świadomie bądź też nie. Już w dobie oświecenia pisano o nas chociażby w Wielkiej Encyklopedii Francuskiej: "Polak bez względu na to jaka jest pogoda, wypić musi". Jedyne co uległo zmianie przez te 3 wieki to dodanie do wizerunku naszego rodaka koperty z odpowiednio wysoką sumą. Jak to powiedział Wojnar prezentując samochód młodej pary (którym notabene mieli udać się w podróż poślubną na Chorwację) -  "Bo dużo to kosztują te rzeczy, których nie można kupić...".
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Tradycyjnie w Polsce bardzo hucznie obchodzimy wszelkie święta rodzinne. A czy może być większe święto... czytaj więcej
Polskie kino miało kilka lat temu prawdziwy okres niemocy. W 2004 nie powstał praktycznie żaden dobry... czytaj więcej
Czy naprawdę Polak to musi być zaraz pijak, lichwiarz, kombinator? Taki właśnie obraz dostajemy od... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones