Recenzja filmu

Dzikie łowy (2016)
Taika Waititi
Julian Dennison
Sam Neill

Życie gangstera

Bywa, że przerysowania w filmach niejako sabotują cały obraz. Waititi robi to jednak z dużym wyczuciem, a przede wszystkim z wielkim dystansem postaci do świata i samych siebie.
Na liście najsłynniejszych nowozelandzkich reżyserów na razie króluje zapewne Peter Jackson, twórca filmowej trylogii "Władcy Pierścieni" czy "Hobbita". Od jakiegoś czasu, z całą pewnością warto obserwować innego reżysera z antypodów. Taika Waititi, na którym filmowy świat przypuszczalnie zawiesił oko po dobrze przyjętym "Co robimy w ukryciu", nie ma zamiaru zwalniać tempa i jeszcze przed swoim kolejnym projektem "Thor: Ragnarok" zabiera nas w niezwykle interesującą przygodę o pewnych dzikoludach.



Głównym bohaterem "Hunt for the Wilderpeople" jest trzynastoletni Ricky Baker (w tej roli Julian Dennison), który trafia do rodziny zastępczej. Ricky to krnąbrny nicpoń z nieciekawą kartoteką — jak określa go pani z opieki społecznej. Sympatyczna ciotka Bella (Rima Te Wiata) i zrzędliwy wuj Hec (Sam Neill) to od teraz nowa rodzina dla młodego i grubego fana hip-hopu. Na domiar złego miejsce ich zamieszkania to farma położona niedaleko buszu rozpościerającego się na obszarze miliona hektarów. To właśnie w tym rejonie rozgrywa się lwia część filmu.

Taika Waititi w klimacie komedii zderza ze sobą postacie, różniące się diametralnie. Gruby nastolatek Ricky wychowywany w domach dziecka, mający swój oryginalny styl bycia i ubierania się, miłośnik rapu i filmów akcji. Po drugiej stronie stoi wuj Hec — samotnik, myśliwy, dla którego święty spokój jest niezwykle ważny. Wszystko jednak weryfikuje nowozelandzki busz, w którym przyjdzie im przebywać.



Bywa, że przerysowania w filmach niejako sabotują cały obraz. Waititi robi to jednak z dużym wyczuciem, a przede wszystkim z wielkim dystansem postaci do świata i samych siebie. Często nawet najbardziej kuriozalne sytuacje w filmie wydają się w pełni pasować do przedstawionego świata. Lekkość opowieści daje widzowi pewien komfort, nie czujemy się przytłoczeni survivalowymi warunkami w ogromnym i malowniczym obszarze. Reżyser oczami Ricky'ego traktuje wydarzenia jak pewnego rodzaju przygodę życia, która powinna trwać bezwzględnie jak najdłużej.



"Hunt for the Wilderpeople" to poniekąd duchowy spadkobierca "Moonrise Kingdom"Wesa Andersona. Oba obrazy nierozerwalnie łączy nie tylko wątek pewnej ucieczki, ale głównie sposób wykreowania bohaterów, świata, gdzie groteskowość wyznacza bieg i ramy całej opowieści. Piękne krajobrazy Nowej Zelandii z kilkoma wpadającymi w ucho utworami grupy Moniker dodają pozytywnego zastrzyku do tej przesympatycznej historii.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones