Recenzja filmu

Witaj w klubie (2013)
Jean-Marc Vallée
Matthew McConaughey
Jennifer Garner

Żyj i pozwól żyć

Matthew McConaughey przeżywa obecnie najlepszy okres w swojej karierze. Aktor, który jeszcze do niedawna kojarzony był przede wszystkim z rolami amantów w stereotypowych komediach romantycznych,
Matthew McConaughey przeżywa obecnie najlepszy okres w swojej karierze. Aktor, który jeszcze do niedawna kojarzony był przede wszystkim z rolami amantów w stereotypowych komediach romantycznych, postanowił zmienić swój wizerunek sceniczny i z powodzeniem angażuje się w "ambitne" produkcje. W ciągu zaledwie trzech ostatnich lat, począwszy od "Prawnika z Lincolna", mieliśmy okazje obserwować go w coraz ciekawszych wcieleniach w "Magic Mike'u", "Pokusie" czy entuzjastycznie przyjętym przez krytyków "Uciekinierze". Myślę jednak, że dopiero genialny występ w najnowszym filmie Jean-Marca Vallee - "Witaj w klubie" pieczętuje niesamowitą metamorfozę, jaką przeszedł McConaughey, i potwierdza, że jego aspiracje nie były wygórowane w stosunku do aktorskich możliwości.

Film jest oparty na prawdziwych wydarzeniach i opowiada historię teksańskiego elektryka, Rona Woodroofa (McConaughey), który jest rasistą, homofobem, szulerem, babiarzem i miłośnikiem narkotyków w jednym. Pewnego dnia, gdy mężczyzna trafia do szpitala z powodu niewielkiego urazu, lekarz informuje go, że jest nosicielem wirusa HIV i umrze w ciągu najbliższych trzydziestu dni. Ron nie zadowala się próbnym specyfikiem o nazwie "AZT" i wyrusza w poszukiwaniu nowych sposobów leczenia choroby. W świecie nielegalnych badań medycznych odkrywa wreszcie miksturę, która faktycznie działa, i importuje ją w ogromnych ilościach do USA w celu sprzedaży za pośrednictwem założonego przez siebie klubu.



Najważniejszym elementem "Witaj w klubie" jest przemiana głównego bohatera, która jednak nie dokonuje się natychmiastowo, ale następuje stopniowo, bez pośpiechu i właśnie to powoduje, że jest tak interesująca. W jednej ze scen (niedługo po zdiagnozowaniu choroby) kamera rejestruje twarz Rona, który w świetle zapalonych świec zatapia się w modlitwie. Wszystko wskazuje na to, że zdecydował się porzucić hulaszczy tryb życia i poszukać pomocy w kościelnych murach, ale po chwili Vallee po mistrzowsku odwraca sytuację o sto osiemdziesiąt stopni i oczom widzów ukazuje się wnętrze klubu go-go, a pierwszy plan zajmuje striptizerka tańcząca tuż przed nosem naszego bohatera. Za pomocą tego sprytnego zagrania reżyser pokazuje, że mężczyźnie nie będzie łatwo zrezygnować z przyjemności, jakie do tej pory czerpał z życia, ale w końcu zrozumie, że musi nauczyć się akceptować swoje schorzenie i zawalczyć o sobie. Bo tak naprawdę Ron jest zbyt uparty, aby umrzeć, dlatego niczym podczas rodeo, którego jest wielkim pasjonatem, chce chwycić tego byka za rogi i wykorzystując swoje przestępcze zdolności, zamierza za wszelką cenę odnieść zwycięstwo w nierównej walce z AIDS.

Film podejmuje bardzo ważny i aktualny w dzisiejszych czasach problem nietolerancji, a w szczególności homofobii. Podczas pobytu w szpitalu główny bohater poznaje Rayona (Leto) - transwestytę cierpiącego na tę samą chorobę. Jest to fikcyjna postać, która w zasadzie reprezentuje sobą wszystko to, czego ten pierwszy szczerze nienawidzi. Mogłoby się wydawać, że w każdych innych okolicznościach tych dwóch outsiderów nigdy nie znalazłoby ze sobą wspólnego języka, ale w obliczu śmierci ich relacja w miarę upływu czasu zmienia się do tego stopnia, że z antagonistów przeistaczają się w najbliższych partnerów biznesowych. Świetna jest szczególnie scena w supermarkecie, gdy Ron zmusza swojego byłego kumpla - homofoba do podania ręki transwestycie, a sam Rayon uświadamia sobie, że jeszcze do niedawna wróg stał się teraz jego obrońcą i przyjacielem. "Witaj w klubie" pokazuje tym samym to, co pewnie dla większości z nas jest wciąż trudne do zrozumienia, a mianowicie, że można darzyć sympatią nawet tych, których się nie akceptuje, a przede wszystkim każdemu, niezależnie od jego poglądów i sposobu na życie, należy się szacunek. Doskonałym przykładem na to jest właśnie Ron, który pomimo że nie przeszedł przecież nagłego "objawienia moralnego", zdecydował się pomóc innym chorym na AIDS, których zdecydowaną większość stanowili homoseksualiści.



Trzon fabuły leży w relacjach między poszczególnymi bohaterami, a głównie pomiędzy wyżej opisaną dwójką. O ile drugi z nich wzbudza nieskrywaną sympatię, o tyle scenarzyści stanęli przed nie lada wyzwaniem, aby widzowie polubili Rona. Craig Borten i Melisa Wallack ostatecznie odnoszą sukces poprzez staranny rozwój ich bohatera i przekonanie, z jakim opowiadają o zwykłym człowieku, którego tragiczna sytuacja zmusiła do znalezienia celu, do którego mógłby dążyć. Ron jest bowiem tak naprawdę człowiekiem o dobrym sercu, który jednak do końca pozostaje postacią niejednoznaczną: wiadomo, że zrobi wszystko, by dostać eksperymentalny lek dla siebie, ale w miarę upływu filmu można zastanawiać się nad tym, czy podczas rozpowszechniania medykamentu kieruje nim rzeczywista chęć pomocy ludziom znajdującym się w jego sytuacji czy jedynie możliwość zarobienia łatwych pieniędzy. Scenariusz pozbawiony jest nadmiernego "dramatyzmu" i zbędnej teatralności, co sprawia, że historia może z początku wydawać się nudna jak na standardy współczesnego Hollywood, ale przez to jest tak bardzo wiarygodna.

Vallee reżyseruje film w stylu niemal dokumentalnym, a sposób kamerowania Yvesa Belangera oraz częste przeskoki między lokacjami kreują specyficzny i niepowtarzalny klimat, nawet jeżeli sprawiają, że "Witaj w klubie" w niektórych momentach trąci nieco "telewizyjnością". Reżyser, zgodnie z ideą scenarzystów, nie pozwala w żaden sposób współczuć bohaterom i nie traktuje tematu ze sztuczną powagą, a wręcz przeciwnie, stara się wplatać w fabułę odpowiednio wyważone elementy komediowe. Najlepiej pod tym względem prezentuje się wątek politycznej potyczki pomiędzy Ronem sprowadzającym coraz większe ilości lekarstw do kraju a FDA, które za wszelką cenę stara się to ukrócić. Przypomina to w pewnym momencie zakrawającą na absurd zabawę w kotka i myszkę, ale myślę, że ostatecznie przechyla szalę sympatii widzów na stronę głównego bohatera, dla którego plucie w twarz władzy dbającej tylko o własne interesy jest świetną rozrywką.



Film Vallee warto obejrzeć jednak przede wszystkim dla fantastycznego duetu: Matthew McConaughey - Jared Leto. Wychudzony do granic możliwości, pierwszy z tej dwójki jest niemal nie do poznania, ale to nie jego wizerunek przyczynia się w głównej mierze do sukcesu. Ron w jego wykonaniu jest postacią wielowymiarową, która podczas filmu przechodzi metamorfozę zarówno w sferze psychicznej, jak i emocjonalnej. McConaughey bez cienia fałszu kreśli skomplikowany portret swojego bohatera, a każdy grymas na jego twarzy pokazuje, że jest "zjadany żywcem" przez chorobę. Aktor gra tutaj rolę swojego życia i ma znaczący wpływ na to, że pomimo szeregu wad, jakimi scenarzyści obdarzyli Rona, większość z nas będzie kibicować mu do samego końca. Odnośnie Jareda Leto, który wciela się w transwestytę, myślę, że najlepszym komplementem w jego kierunku będzie stwierdzenie, że nawet przy tak rewelacyjnej kreacji McConaugheya jego Rayon wcale nie pozostaje w cieniu, a sceny z udziałem ich bohaterów są najlepszymi z całego filmu. Szczególne uznanie należy mu się za to, że w swojej roli mógł bardzo łatwo przesadzić i przekroczyć granice dobrego smaku, ale ostatecznie udowodnił swoje wielkie umiejętności i nawet pod toną makijażu, Rayon jest postacią z krwi i kości. Ciekawą kreację tworzy także Jennifer Garner, która choć na tle wyżej wymienionych prezentuje się co najwyżej przyzwoicie, bardzo dobrze oddaje dylematy lekarki rozdartej pomiędzy posłusznym wykonywaniem poleceń przełożonego a pomocą pokrzywdzonym pacjentom.

"Witaj w klubie" to kameralny obraz poruszający bardzo ważne tematy dotyczące zatartych linii moralności, korupcji rządu i wielkich zysków przedsiębiorstw (gdy w jednej ze scen Ron żali się, że "AZT" miało pomagać, pozbawiony licencji lekarz odpowiada: "Pomaga tylko tym, którzy go sprzedają"). Jest to właściwie prosta historia, ale wypełniona tak fascynującymi postaciami i wspaniałymi występami aktorskimi, że filmowi można wybaczyć nawet błędy narracyjne pojawiające się w końcówce. Trudno też wymagać, aby jedna produkcja wyczerpała temat nosicieli HIV i dała odpowiedź na wszystkie kontrowersyjne pytania, ale Vallee radzi sobie również na tym polu wyjątkowo dobrze. Ponadto nie jest to opowieść jedynie o AIDS i walce o przetrwanie, ale na przykładzie Rona pokazuje, jak najtrudniejsze wyzwania stawiane przez życie mogą zmienić zwykłego obywatela w niesamowitego człowieka, który inspiruje innych.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
HIV to taki temat, do którego filmowcy zabierają się jak pies do jeża. Niby wszyscy wiedzą, o co chodzi,... czytaj więcej
„Dallas Buyers Club” cieszy i smuci. To słodko-gorzki wykład o próbie, który nie rozmienia na drobne... czytaj więcej
Jak mawiał Zygmunt Kałużyński: "Dobre aktorstwo jest wtedy, kiedy go nie widać". Przełożenie tych słów... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones