A droga wiedzie w przód i w przód

Z początku faktycznie wszystko wydaje się na swoim miejscu, ale czar pryska stosunkowo szybko, gdy okazuje się, że gra nie jest zdolna wytworzyć więzi z odbiorcą.
"Death Road to Canada" - recenzja
Dziwi mnie tak pozytywny – przynajmniej na tyle, na ile zdążyłem się zorientować – odbiór "Death Road to Canada", jakby recenzenci pograli parę minut, wyłączyli konsolę i wydali werdykt, bazując na pierwszej podjarce. Bo z początku faktycznie wszystko wydaje się na swoim miejscu, ale czar pryska stosunkowo szybko, gdy okazuje się, że gra nie jest zdolna wytworzyć więzi z odbiorcą.



I nie chodzi mi bynajmniej o to, że brak tu fabularnych zawijasów rodem z wysokobudżetowych produkcji wypluwanych parę razy do roku przez gigantyczne korporacje czy wyciskającego z oczu łzy (i pot spod pach) dramatyzmu na miarę, żeby nie wyrywać się z określonego kręgu skojarzeniowego, "The Last of Us". Mówiąc prosto: gameplay nie dorasta do pięt koncepcji. A ta jest całkiem atrakcyjna, bo rzecz traktuje u ucieczce za kanadyjską granicę przed rozprzestrzeniającą się apokalipsą zombie. 



Czyli ciśniemy autem przez Amerykę, po drodze napotykając różnorakie zdarzenia losowe – od podejrzanego autostopowicza, który może okazać się cennym nabytkiem albo ożenić nam kosę, do konieczności podjęcia decyzji, czy dołączymy do biesiadujących przy obozowym ognisku miejscowych – rodem z gry paragrafowej. I to bodaj najfajniejszy element "Death Road to Canada", bo, mimo oczywistego napięcia wynikającego z nieprzewidywalności sytuacji, gdzie nie sposób się domyślić, czy nasza odpowiedź sprowadzi na nas natychmiastową śmierć (tak, to możliwe!), czy zapewni klucz do ukończenia podróży, można sobie leżeć ze Switchem, czytać wyskakujące na tle jadącego auta okienka tekstu i wyluzować. Ale schody zaczynają się, kiedy przychodzi nam się zatrzymać, przejąć kontrolę nad postaciami i ręcznie walczyć z żywymi trupami. 



Sekwencje zręcznościowe są nieznośne (bo nie ma wyjścia, z samochodu trzeba kiedyś wysiąść), monotonne (niezmiennie chodzi o pałętanie się po planszy i zbieranie jedzenia, paliwa i apteczek) i toporne (chaotyczna stukanina). Niby oferuje nam się sporo możliwości, bo można z zombie albo walczyć, albo omijać slalomem, albo zamknąć im przed nosem drzwi, ryzykując, że nie ma tylnego wyjścia i horda zbierze nam się na progu, albo wpuścić paru do środka i dać po łbie po kolei, jak w "Siedmiu samurajach".

Arsenał jest zróżnicowany, gdyż mamy tasaki, kije, strzelby, parasole, krzesła i wózki sklepowe – zapewne tak wyglądałoby opracowane przed ćwierćwieczem "Dead Rising" – lecz obrana taktyka ostatecznie sprowadza się do grzania na rympał. Oczyszczanie marketu nie różni się od łażenia po prywatnym domu, a broń od broni dzielą detale. Postacie mają co prawda różne statystyki i tutaj można coś ugrać, bo ktoś jest silniejszy, ktoś szybszy, ktoś lepiej radzi sobie z bandażem i jodyną, ale nie mogłem odeprzeć od siebie myśli, że to wszystko jedynie pic na wodę i nie ma tak naprawdę zbyt wielkiego wpływu na to, co dzieje się na ekranie. 



Niejakim plusem jest to, że wszystko generowane jest losowo i każda rozgrywka przebiega inaczej (choć można dyskutować, czy istotnie „inaczej”), lecz z drugiej strony nie generuje praktycznie żadnego przywiązania do przypadkowych postaci, jakimi kierujemy, nie mają one charakteru ani historii, to puste awatary, które można dowolnie modelować. Dlatego, gdy drużynę wybiła mi napotkana ekipa jakichś kanibali czy innych obwiesi, na co nie miałem najmniejszego wpływu, wzruszyłem ramionami i rozpocząłem od nowa. Kompletnie bez emocji.

Nie na darmo "Death Road to Canada"” nosi taki tytuł, bo ginie się tutaj często, lecz nie to było moim problemem w dotarciu do kanadyjskiej ziemi obiecanej, ale nieumiejętność zaangażowania mnie w wydarzenia na ekranie. Pomysł był, ale rozprysnął się jak łeb truposza po headshocie.
1 10
Moja ocena:
4
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones