Recenzja filmu

Droga do szczęścia (2008)
Sam Mendes
Kate Winslet
Leonardo DiCaprio

Amerykańska rewolucja

Zastanawialiście się kiedyś, kim byli rodzice Lestera Burnhama? Co go ukształtowało, gdzie się wychował?
Zastanawialiście się kiedyś, kim byli rodzice Lestera Burnhama? Co go ukształtowało, gdzie się wychował? Dlaczego w wieku cokolwiek dojrzałym odbiła mu, za przeproszeniem, palma? Takiemu normalnemu facetowi...  Jeśli i Was nurtował ten problem, to wreszcie możecie poznać odpowiedź. Oto przed Wami jego protoplaści: Państwo Wheelerowie, April i Frank. Blondwłosa piękność i wieczny chłopiec w optymalnym wieku lat trzydziestu. Jeszcze nie liźnięci mackami czasu. Dwójka uroczych dzieci. Dom na przedmieściu. Przystrzyżony trawnik. Telewizor w salonie. Sympatyczni, życzliwi sąsiedzi. Samochód w garażu. Cudowne lata pięćdziesiąte. Normalność. Małżeństwo jak z obrazka, obiekt zazdrości i pożądania mniej atrakcyjnych znajomych. Cóż w tym dziwnego, jeśli swych ciał użyczyli bohaterom niegdysiejsi kochankowie z "Titanica": Kate Winslet i Leonardo DiCaprio? Chwila, może nie wiecie, kim jest Lester Burnham? Nie wierzę! Na wszelki wypadek przypominam, że chodzi o głównego bohatera "American Beauty". Jednego z najważniejszych obrazów poprzedniej dekady, a przede wszystkim filmu, po którym o Samie Mendesie zrobiło się naprawdę - i zasłużenie - głośno. Jego akcja również rozgrywa się na amerykańskich przedmieściach, w realiach klasy średniej, tyle że w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. I był gorzki, bardzo gorzki. "Droga do szczęścia" także nie pozostawia złudzeń. Już pół wieku temu pod pozorami tytułowego szczęścia skrywały się nuda, przyzwyczajenie, codzienna rutyna. W gorszym wypadku: frustracja i nienawiść.Widocznie pewne rzeczy się nie zmieniają, a pokolenia tak naprawdę tylko następują po sobie, niczego się nie ucząc. Wnioski skrajnie pesymistyczne, ale chyba prawdziwe. Kłopot w tym, że przyjmuje się je, nie do końca w nie wierząc. Czegoś "Drodze do szczęścia" brakuje, by jej w pełni zaufać, coś jest nie tak. Wheelerów nie tylko nie sposób polubić, ale i ich rozterki śledzi się bez większego przekonania. Film jest przegadany i zbyt dosadny. W gorszym znaczeniu tego słowa - niczego nie pozostawia domysłowi, żadnych wątpliwości, wszystko zostaje wywalone wprost. Aż się prosi o odrobinę powietrza, ironię, o jeden element, który by nie pasował do filmowej układanki, choćby miało być to realizacyjne potknięcie. Rzecz jest tak idealnie poprowadzona, że pobrzmiewa sztucznością, specyficznym rodzajem (nie)szczerości. O ironio!, trochę przypomina życie głównych bohaterów, jest bardziej manifestem niż oryginalną, wciągającą historią. Nie zmienia tego ani finałowa tragedia, ani naprawdę przerażająca, jak z horroru, scena z aparatem słuchowym... Parę słów trzeba poświęcić rewelacyjnej obsadzie. Można się zastanawiać nad rysunkiem poszczególnych postaci, ale zagrane jest to koncertowo. Od pierwszego planu po kilkusekundowe epizody, praktycznie wszystkie kreacje zostają w pamięci. Świetna jest choćby Kathy Bates w roli samozwańczej władczyni osiedla. Winslet to od dawna klasa sama dla siebie, także DiCaprio z roku na rok jest coraz lepszy. W tym filmie gra w pierwszym rzędzie ciałem, ruchem, a dopiero potem twarzą, głosem. I tylko Michael Shannon wzbudza pewne kontrowersje  Pojawia się na kilka minut i ma rolę, w której może szarżować. Tyle starcza na nominację do Oscara?
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Sam Mendes udowodnił już swój talent reżyserski w 1999 roku, kręcąc "American Beauty" - opowieść o... czytaj więcej
Zacznę przewrotnie od ostatniej sceny filmu, która jest moim zdaniem kluczowa. Nie zdradzę szczegółów,... czytaj więcej
"Droga do szczęścia" w reżyserii Sama Mendesa to dziwny film i trudny do klasyfikacji w prostych... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones