Recenzja filmu

Kto zabił ciotkę Cookie? (1999)
Robert Altman
Glenn Close
Julianne Moore

Amerykański socrealizm

To opowieść o różnicach między "tymi z Północy" a "tymi z Południa". Pytanie o nowy film Altmana: czym jest? Portretem amerykańskiego Południa? Dramatem kryminalnym? Filmem politycznym? A może
To opowieść o różnicach między "tymi z Północy" a "tymi z Południa". Pytanie o nowy film Altmana: czym jest? Portretem amerykańskiego Południa? Dramatem kryminalnym? Filmem politycznym? A może jeszcze czymś innym? Pierwsza ewentualność jest najbardziej prawdopodobna. Tak, to impresja społeczno-obyczajowa ukazująca ludzi z miasteczka w stanie Missisipi. Altman zawsze miał oko do szczegółów, tutaj jego bystrość jest zdumiewająca. Popatrzcie, jak chodzi stary Murzyn Willis: w jego krokach jest taneczność showmana, który spędził wiele lat na estradzie. Popatrzcie na gest Emmy, która gniecie i wyrzuca kolejne mandaty za złe parkowanie. Jest wiele takich codziennych szczegółów, które zdają się odwoływać do faktów ukrytych, ale złożonych. Tak, tylko że w tym filmie chodzi nie o codzienność, lecz o coś niecodziennego, czyli o morderstwo. O rzekome morderstwo. Widz kinowy jest obecny przy śmierci tytułowej bohaterki i wie, że morderstwa nie było. Mieszkańcy nie byli obecni, ale także wiedzą. Morderstwa nie było, bo nie mogło go być. Nikt z mieszkańców miasta i okolicy nie miał motywu. Co prawda, zbrodniarzem mógłby być ktoś obcy, przybysz - ale miejscowi zaraz by go wypatrzyli. Nikt obcy nie pojawia się w Holly Springs bez zwrócenia na siebie uwagi. W morderstwo może uwierzyć tylko ktoś obcy, przedstawiciel policji federalnej, który urzęduje w niezbyt odległym mieście, ale tak naprawdę przybył z Północy. Człowiek FBI szuka mordercy, miejscowi policjanci się przyglądają. Film staje się opowieścią o różnicach między "tymi z Północy" a "tymi z Południa". Różnice, które, jak się zdaje, mają charakter systemowy, czyli cywilizacyjny. Zasadnicze pytanie: czy Stany Zjednoczone wytworzyły jakąś własną, autentyczną kulturę? Fachowcy, choć z wahaniem, odpowiadają przecząco. Oficjalna, do niedawna reprezentacyjna kultura amerykańska, kultura Wschodniego Wybrzeża, której ośrodkiem są wspaniałe uniwersytety Nowej Anglii (Harvard, Yale, Cornell, Columbia etc.), jest kulturą przywiezioną z Europy. Zdołała się przyjąć i zaaklimatyzować, ponieważ dostosowano do niej miejscowe otoczenie: miasto Cambridge w stanie Massachussets miało przypominać angielski oryginał nie tylko z nazwy. Aliści zasięg tej kultury jest ograniczony, źródła inspiracji pozostały w Europie. Ci sami fachowcy twierdzą jednak, że pewna autentyczna kultura powstała w stanach południowych. Tajemnicza sprawa: dlaczego właśnie tam? Widocznie kultura zawsze jest dziełem elit; ludzi, którzy dysponują wystarczająco dużym dobrobytem materialnym, by mogli zająć się działalnością pozornie nieproduktywną, czyli tworzeniem wartości duchowych. Wokół tamtejszych środowisk ziemiańskich powstał system kulturowy, który podkreślał wagę prostych wartości moralnych, potrzebę szczerości, rolę wspólnot lokalnych. Śledztwo w sprawie śmierci ciotki Cookie ujawnia właśnie te różnice kulturowe. Funkcjonariusz FBI stosuje nowoczesne metody śledcze, swym sposobem bycia naśladuje inspektora Scotland Yardu, może nawet Bonda. Dla policjantów miejscowych nowoczesne techniki nie mają znaczenia. Policjanci i potencjalni podejrzani z Holly Springs wzrastali we wspólnocie, są dla siebie przezroczyści. Znajomość ludzi i intuicja są lepszym środkiem poznania niż nagrania magnetofonowe. Jeżeli tak, to dlaczego w ostatecznym rozrachunku zwycięża koncepcja przybysza z Północy? Miejscowi policjanci przyjmują do wiadomości hipotezę morderstwa, mimo że - jak widz kinowy doskonale wie - jest ona błędna. Dlaczego policjant-fałszywy Anglik tryumfuje? Dzieje się tak z winy tubylców. Winę ponoszą dwie panie, bliskie krewne tytułowej bohaterki. To one od początku bronią tezy o zabójstwie, mimo że doskonale wiedzą, iż jest nieprawdziwa. Czynią tak z dwu powodów: po pierwsze - z chciwości, po drugie - dla obrony rodowego honoru. Są reprezentantkami rodziny starej, lecz podupadłej. Hipoteza morderstwa obiecuje pewne korzyści materialne. Konkluzja jest więc przygnębiająca: Południe wyprodukowało nie tylko autentyczną kulturę; wyprodukowało także ludzi, potomków kulturotwórczych elit, którzy tę kulturę podważają. Film, który rejestruje taki paradoks, powinien sprawę wyjaśnić. Wszystkiemu winne chciwości i pycha: skąd się wzięły? Czy są częścią składową tej kultury? Czy też może - efektem klęski, którą stany Południa poniosły w wojnie domowej? Oto pytania, które stale powracają w literaturze związanej z Południem - od Faulknera do Johna Berendta, który napisał książkę "Północ w ogrodzie dobra i zła". Altman się od tych pytań uchylił. Obydwie panie-kłamczuchy są postaciami karykaturalnymi, błazeńskimi. I tylko one. Wszystkie inne postacie zostały potraktowane realistycznie, życzliwie, z ciepłem. Tak właśnie została przedstawiona ludność kolorowa. Ale także ci, którzy utrzymują z tą ludnością bliskie stosunki. To właśnie oni są pełni godności. To właśnie tam bije serce prawdziwego Południa. Sens filmu jest więc taki: kultura Południa ma charakter plebejski, jest ściśle związana z czarnoskórą ludnością, dawne elity doprowadzają ją do karykatury. Przypomina to tezę głoszoną w PRL-u w latach 50.: Chopin był wielkim kompozytorem, bo czerpał z kultury ludowej. Prawda to?
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones