Recenzja filmu

2012 (2009)
Roland Emmerich
John Cusack
Amanda Peet

Apokalipsa według Rolanda Emmericha

Naczelnym niszczycielem planety Ziemia po premierze "2012" zostanie okrzyknięty Roland Emmerich. Jest jak solista na koncercie orkiestry. Nie spogląda się na innych, tylko z uporem maniaka
Naczelnym niszczycielem planety Ziemia po premierze "2012" zostanie okrzyknięty Roland Emmerich. Jest jak solista na koncercie orkiestry. Nie spogląda się na innych, tylko z uporem maniaka niszczy kolejne życia ludzkie, miasta i kontynenty. Emmerich nie wychodzi w tym filmie poza stworzone przez siebie schematy. "2012" to kolejny film, w którym sieje rozpacz i zniszczenie – zaczął w "Dniu Niepodległości", nasyłając hordy kosmitów na Ziemię, potem ogromnego jaszczura napastującego Nowy Jork, aż w końcu pokrywając świat śniegiem i mrozem w "Pojutrze". Tym razem powstała "Apokalipsa według Rolanda Emmericha".

Jackson Curtis (John Cusack) jest spokojnym obywatelem, pisarzem, którego najlepsze dzieło zostało wydane w zaledwie 500 egzemplarzach. Ponadto dorabia jako kierowca limuzyny u rosyjskiego oligarchy. W przededniu zapowiadanej katastrofy zabiera swoje dzieci na camping do parku Yellowstone. Tam poznaje ekscentrycznego i szalonego radiowca Charliego Frosta (Woody Harrelson), który opowiada mu o tajemniczych łodziach, wulkanach i końcu świata. Dla Curtisa i jego rodziny rozpoczyna się etap walki z czasem – ocalenia siebie i najbliższych.

Dwa lata wcześniej młody naukowiec Adrian Hamsley (Chiwetel Ejiofor) podczas wizyty u swojego przyjaciela dowiaduje się o nadchodzącym kataklizmie. O wszystkim w niedługim czasie poinformowani zostają kolejni prezydenci mocarstw, biznesmeni i oligarchowie. Dla nich przewidziane jest zbudowanie łodzi mających ratować przed skutkami niszczycielskiego działania słońca.

Niemiecki reżyser jest jak małe dziecko na placu zabaw. Nawet najmniejszy kaprys może okazać się katastroficzny w skutkach dla zabawek. "2012" to dla niego jeden wielki plac zabaw. Mały zamek zbudowany w piaskownicy zniszczyć bardzo łatwo. Waszyngton, Los Angeles, wydawałoby się, zniszczyć jest trudniej. Roland Emmerich w dwie godziny zrównał z ziemią nie tylko te amerykańskie miasta, ale także całe kontynenty. Mając w swoich dłoniach pełnię władzy, przesunął lądy, wzburzył oceany i zatrząsł ziemią. Wykorzystał wszystkie możliwości, aby zobrazować koniec świata najbardziej szokujący – wgniatający w fotel.

"2012" to widowiskowy film akcji, w którym bohaterzy szosują limuzyną przez zniszczone miasta, między zawalającymi się budynkami, żeby chwilę później wznieść się w powietrze w rosyjskim samolocie. Efekciarstwo w tym filmie poruszyłoby nawet najbardziej znieczulonego na takie filmy widza. To nie jest zwykłe zniszczenie, to jest zniszczenie według Rolanda Emmericha – mistrza kataklizmu. Niemiec z radością zawala Kaplicę Sykstyńską, brazylijskiego Jezusa z Rio de Janeiro, przy okazji zabijając kilka milionów ludzi.

Emmerich jest w swoim dziele bezwzględny. Nie poprzestaje na milionach ofiar, postanawia z biegiem czasu eliminować kolejnych bohaterów różnorodnie dobranymi środkami – utonięciem, katastrofą lotniczą czy zdmuchnięciem z powierzchni ziemi przez pył wulkaniczny. Swoją determinację ukazuje w chwili, gdy do grona ofiar dołącza prezydent Stanów Zjednoczonych. Dla reżysera nadal jest to tylko zabawa i to chyba jedna z najlepszych. W całą tą "masakrę" wplątuje krótkie żarty, szczerze sprawiające uśmiech na ustach widza. Reżyser stworzył masakrę z lekkim przymrużeniem oka.

Jeżeli moglibyśmy nie brać pod uwagę efektów specjalnych, to zobaczylibyśmy film zaledwie średni. Muzyka towarzysząca katastroficznym obrazom Emmericha jest na wysokim poziomie, solidna towarzyszka dziejących się wydarzeń. Za odegranie postaci Charliego Frosta, szalonego komentatora w parku Yellowstone, Woody Harrelson zasłużył na wyróżnienie. Reszta obsady w swoje role potraktowała równie poważnie i w ogólnej ocenie obsada wypada całkiem dobrze.

Zwiastun "2012" był fenomenalny. Plakaty zapowiadające film intrygujące. Pieniądze, które wydano na reklamę tego filmu bez zwątpienia się zwrócą. Zwiastun mający zachęcić widzów, wzbudzić ciekawość spełnił swoją rolę – film niekoniecznie. Pierwsza część filmu, czyli opowieść o bohaterach i nadchodzącej klęsce, wielkim szałem nie była, druga pełna wybuchów, zniszczeń jest zjawiskiem niesamowitym, ale trzecia finałowa – jest porażką. Z reguły to właśnie w finale powinno się widza zaskoczyć, przygnieść do fotela i sprawić, że po wyjściu z kina powie „o kurde, to było niesamowite”. "2012" takim filmem nie jest. Być może końcowa część ma ostudzić emocje po części drugiej – ale ja w tym sensu nie widzę. Finał sprawia zawód, a to właśnie dzięki niemu widz wyrabia sobie opinię. Ten film jest niekompletny. Reżyserowi brakuje ostatecznego argumentu, po którym ze sceny mógłby zejść z odczuciem dobrze spełnionej pracy.

Roland Emmerich wpadł w ślepy zaułek. Niektórzy mogą powiedzieć – "to już było". To prawda, wiele elementów z "2012" widzieliśmy już wcześniej. Dlatego Niemiec już nie elektryzuje, nie szokuje i nie wprawia w zachwyt na kilka tygodni. Dzieło, które tworzy, może się podobać, ale nic więcej. Nie można jednak zaprzeczyć, że film  przyniesie ogromny sukces kasowy – wystarczy bez żadnego powodu zniszczyć kilka miast, aby uzyskać w Box Office`ie wynik kilkunastu milionów. Kiedy ktoś zniszczy ziemię z sensem?
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Mel Gibson jest chyba teraz najszczęśliwszym człowiekiem świata. W jednej z pierwszych kwestii w "Teorii... czytaj więcej
Roland Emmerich przyzwyczaił mnie, odkąd zobaczyłem w kinie "Dzień Niepodległości", do świetnego kina... czytaj więcej
Kiedyś dane mi było zobaczyć obraz interesujący w inny sposób niż inne. Nie był on wcale wart... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones