Recenzja filmu

Sąsiady (2014)
Grzegorz Królikiewicz
Marek Dyjak
Kamila Wojciechowicz

Awangarda wiecznie żywa!

"Sąsiady", nowy film Królikiewicza jest powrotem reżysera do wysokiej formy, jego najlepszym obrazem od czasu "Przypadku Pekosińskiego" z roku 1993. A przy tym filmem dziwnym, który może
Ze wszystkich wielkich polskiego kina nazwisko Grzegorza Królikiewicza najmniej mówi kinomanom. Z jednej strony to nie dziwi – Królikiewicz jest bez wątpienia twórcą niełatwym, sam każdy swój film traktuje jako postawione widzom zadanie, zagadkę. Wysiłek, zniechęcenie, wreszcie frustracja widza pozostają wpisane w każdy z jego projektów. Z drugiej strony wysiłek ten warto podjąć. Najlepsze filmy reżysera (zwłaszcza te z lat siedemdziesiątych) oferują nowatorski, nigdzie indziej w naszym kinie niespotykany język filmowy, nieoczywiste refleksje o polskiej historii i takich ogólnych problemach jak duch, materia, zło, upadek, (nie)możliwość zbawienia.



"Sąsiady", nowy film Królikiewicza, są powrotem reżysera do wysokiej formy, jego najlepszym obrazem od czasu "Przypadku Pekosińskiego" z roku 1993. A przy tym filmem dziwnym, który może zszokować i odrzucić nieprzygotowanych widzów. Miejscem akcji jest robotnicze osiedle w Łodzi. Stare domy z czerwonej cegły, ciasne klatki schodowe, mieszkania z pamiętającą czasy Gierka meblościanką sugerowałyby estetykę kina społecznego. Dostajemy jednak zupełnie coś innego. Film konsekwentnie zbudowany jest w poetyce marzenia sennego. Surrealizm zawsze pozostawał ważnym odniesieniem dla kina Królikiewicza, tu mamy surrealistyczną jazdę bez trzymanki. Widać to już w pierwszej nowelce w filmie: mężczyzna usiłuje w niej kupić karpia na Wielkanoc, który okazuje się królikiem znoszącym w wannie pisanki. Film jest zbiorem takich nowelek z życia tytułowych sąsiadów, każda rządzi się logiką snu. Mężczyźni zachodzą w ciąże, czas płynie do tyłu, z miasta znika cukier, kobieta okazuje się mieć dwa serca, a władze dzielnicy urządzają uroczyste zamknięcie szpitala. Wszystko to jest autentycznie zabawne – choć to nie humor dla każdego. Warto dać mu jednak szansę i pozwolić się porwać niezwykłej, makabrycznej i turpistycznej poezji tego filmu.



Królikiewicz jest rzadkim przypadkiem artysty łączącego radykalnie awangardową formę z zaangażowaniem po prawej stronie. Widać to i w tym filmie, w którym mamy z jednej strony upadły, lecz dzierżący klucz do zbawienia lud, z drugiej wyobcowane z niego "łże-elity". Jednak taka wyłącznie publicystyczna interpretacja krzywdzi film, wypływa on nie tylko z bieżących, politycznych reakcji artysty, ale z całej jego filozofii i twórczości, w których droga do zbawienia zawsze prowadziła przez najgęstsze błoto i najbardziej upokarzający upadek.
 
"Sąsiady" zadają też kłam komunałom, że "nic nie starzeje się tak jak awangarda". Świetnie sfotografowany przez Krzysztofa Ptaka film wygląda wizualnie na coś bardziej nowoczesnego niż dzieła większości debiutantów. Duża w tym zasługa autora scenografii – Zbigniewa Warpechowskiego. To nestor polskiej sztuki performans, jeden z klasyków neoawangardy lat siedemdziesiątych, już wtedy pracujący przy filmach reżysera. Niedawno w Zachęcie mogliśmy oglądać jego retrospektywę. Brawurowym performensem otwierał ją sam Warpechowski – jego ciało, główne narzędzie performera, wyraźnie zmienił czas, ale energia ożywiająca jego sztukę ani trochę nie wyhamowała. Podobnie jak propozycja Królikiewicza dla polskiego kina.
1 10
Moja ocena:
8
Filmoznawca, politolog, eseista. Pisze o filmie, sztukach wizualnych, literaturze, komentuje polityczną bieżączkę. Członek zespołu Krytyki Politycznej. Współautor i redaktor wielu książek filmowych,... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones