Recenzja filmu

Znam kogoś, kto cię szuka (2015)
Julia Kowalski
Liv Henneguier
Yoann Zimmer

Błądzenie pensjonarki

Pełnometrażowy debiut Julii Kowalski przypomina spacer, który kończy się w ślepej uliczce. Francuska reżyserka o polskich korzeniach popełnia typowy dla nowicjuszki grzech nieumiarkowania.
Pełnometrażowy debiut Julii Kowalski przypomina spacer, który kończy się w ślepej uliczce. Francuska reżyserka o polskich korzeniach popełnia typowy dla nowicjuszki grzech nieumiarkowania. Twórczyni "Znam kogoś, kto cię szuka" postępuje jak prymuska chcąca za wszelką cenę zademonstrować cały wachlarz nabytych umiejętności. Kowalski usiłuje przekonać nas, że byłaby w stanie nakręcić zarówno przejmujący dramat obyczajowy, jak i zmysłowy film o  dojrzewającej nastolatce. Pozorna manifestacja wszechstronności okazuje się jednak świadectwem artystycznej bojaźni. Niezdecydowanie reżyserki sprawia, że "Znam kogoś…" zastyga w stylistycznym rozkroku i ostatecznie zawodzi na obu eksploatowanych polach.



W pierwszych scenach Kowalski przedstawia nam Józefa – polskiego robotnika przybywającego na francuską prowincję. Mężczyzna najmuje się do pracy u dawnego znajomego, znakomicie zasymilowanego emigranta, który może służyć rodakom za wzór zawodowego sukcesu. Z głośnej książki "Nędzole" Zbigniewa Masternaka wiemy, że taki punkt wyjścia może stanowić pretekst do błyskotliwych i ironicznych refleksji na temat różnic kulturowych pomiędzy Polakami i Francuzami. Niestety, Kowalski nie chce zniżać się do szarej codzienności w chwili, gdy tuż za rogiem czekają melodramatyczne uniesienia. Szybko staje się jasne, że Józef nie mógł przyjechać do Francji w imię banalnej motywacji zarobkowej. Mężczyzna udał się na obczyznę po to, by odnaleźć porzuconego przed laty syna. Niestety, w toku narracji nie dowiadujemy się niczego o pobudkach kierujących bohaterem, nie poznajemy jego cech charakteru, nie zyskujemy wglądu w życie wewnętrzne. W efekcie, inaczej niż choćby postacie z filmów braci Dardenne, Józef nie jest człowiekiem z krwi i kości, lecz wyłącznie sztucznym, fabularnym konstruktem. 

W miarę rozwoju intrygi na bardziej dookreśloną bohaterkę wyrasta Rose – córka przyjaciół, która zaczyna pomagać Józefowi w jego poszukiwaniach. Kowalski wydaje się wyraźnie zafascynowana tą postacią. Niczym bezkrytyczna kumpela z klasy podziwia jej samoświadomość i dojrzałość emocjonalną widoczną choćby w sposobie traktowania płci przeciwnej. Jednocześnie jednak reżyserka trzyma dystans i nie próbuje dopuścić nas do psychicznej i fizycznej intymności dojrzewającej bohaterki. W tej sytuacji trudno oprzeć się wrażeniu, że francuskie kino tworzyło już znacznie odważniejsze obyczajowo i bardziej złożone psychologicznie portrety nastolatek. Na tle "Młodej i pięknej" Ozona czy "Życia Adeli" Kechiche'a film Kowalski nie przypomina feministycznego manifestu, lecz raczej pamiętnik pensjonarki.



Ważnym  problemem "Znam kogoś…" okazuje się także jego niewytłumaczalnie krótki metraż. Przez 80 minut projekcji żaden z poruszonych w filmie wątków nie ma szans, by wybrzmieć odpowiednio wyraziście. Sposoby, na które reżyserka stara się je połączyć, wyglądają natomiast na podpatrzone w obciachowym harlequinie. Być może jednak nieudany debiut okaże się w karierze Kowalski wyłącznie wypadkiem przy pracy. Reżyserka ma przecież w ręku naturalny atut w postaci wpisanej w swą biografię wielokulturowości. Aby zrobić z niego użytek, zamiast wymyślać wydumane fabuły, powinna następnym razem uważniej rozejrzeć się dookoła. 
1 10
Moja ocena:
4
Krytyk filmowy, dziennikarz. Współgospodarz programu "Weekendowy Magazyn Filmowy" w TVP 1, autor nominowanego do nagrody PISF-u bloga "Cinema Enchante". Od znanej polskiej reżyserki usłyszał o sobie:... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Znam kogoś, kto cię szuka", pełnometrażowy debiut Julii Kowalski, to opowieść o samotności,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones