Bez parabenów

Prawdziwe zdarzenia zawsze są świetnym punktem wyjścia dla horrorów; świadomość, że dotykamy czegoś autentycznego, nawet starannie przefiltrowanego przez twórców, silnie działa na lękliwą naturę.
Prawdziwe zdarzenia zawsze są świetnym punktem wyjścia dla horrorów; świadomość, że dotykamy czegoś autentycznego, nawet starannie przefiltrowanego przez twórców, silnie działa na lękliwą naturę. Tragedia grupki rosyjskich studentów na przełęczy Diatłowa to jedna z tych historii, którymi pewien kraj żył przez wiele lat, a ty o niej nie słyszałeś. Nawet podana w encyklopedycznym skrócie brzmi jak opis fabuły paranormalnego dreszczowca. Odnalezione ciała nie pozostawiają wątpliwości: pewnej nocy coś śmiertelnie przeraziło ofiary, zmuszając je do irracjonalnego zachowania. Desperaci rozdarli namiot od środka i wybiegli półnadzy, na bosaka, na trzydziestostopniowy mróz. Jedni zmarli z wyziębienia, inni mieli na sobie rozległe rany – raczej nie zadane ręką człowieka, jednej z kobiet brakowało połowy twarzy i języka. Poza tym na ubraniach wykryto ślady radioaktywnego oddziaływania, a na twarzach – nienaturalnie pomarańczowy odcień skóry. Zanim w mroźny poranek wysiądziemy na stacji kolejowej niedaleko Kholat Syakhl ("góry śmierci"), historię tę przedstawi nam pokrótce narrator. Głos nie informuje nas, kim jesteśmy i co tu robimy, ale fakt, że należy do Seana Beana, nie wróży niczego dobrego w kontekście survivalu. 



Wokół feralnej ekspedycji narosło wiele teorii spiskowych. Twórcy wykorzystują je nie tylko, wplatając w narrację, ale także budując poczucie grozy i grając na sprzecznych emocjach. Według zeznań okolicznych mieszkańców w okolicy studenckiego obozu pojawiała się pomarańczowa łuna przypominająca ognisty podmuch. Gdy w oddali widzimy ciepłe światło, nigdy nie możemy być pewni, czy to przyjazny blask ogniska, wskazujący nam bezpieczne miejsce, czy tajemnicze zjawy czyhające na nasze życie. Świetlistą poświatę mają też duchy wskazujące nam właściwą drogę – z jednej strony nie chcemy za nimi podążać, bo to oznacza niechybnie kłopoty, z drugiej tylko ruszając się w odpowiednim kierunku, uda nam się coś odkryć i pchnąć historię do przodu. Trudno atmosferę "Kholata" nazwać przerażającą, groza przybiera raczej na zmianę małe i średnie natężenie, ale właśnie dlatego wciąż gracza dotyka – wylatujące z każdej szafy trupy znacznie szybciej udaje się oswoić. Przez większość czasu nic złego się nie dzieje, długie wycieczki usypiają czujność, więc kiedy nagle obsunie się grunt pod nogami lub napastnik wyskoczy na chwilę przed oczami, robi się naprawdę nieprzyjemnie. Wszelkie straszydła zjawiają się tylko na ułamek sekundy. Twórcy zamiast karmić nas wymyślnymi okropnościami, raczej wyzwalają pierwotny lęk przed nieznanym. Pozostawione znaki obecności radzieckiej armii czy totemy nieznanego kultu sugerują, że czyhających zagrożeń może być więcej. Jednak to emocjonalna męka oczekiwania na cios ma nas terroryzować i zapadać w pamięć.



Zaskakujące, że śnieżny krajobraz nie wydaje się w ogóle monotonny; być może dlatego, że jesteśmy stale zmuszani rozglądać się dokładnie, aby znaleźć punkty orientacyjne i zsynchronizować je z mapą. Przestrzeń tworzą nie tylko architektoniczne pomysły, ale też efekty dźwiękowe – otulając gęsto zmrożone szczyty i przełęcze zmieniają nasze spojrzenie, sprawiając, że zwyczajny krajobraz wydaje się wrogi. Czasem czujemy się uwięzieni w ponurej matni, innym razem – nieznośnie wolni i samotni pośród otwartej przestrzeni wypełnionej wyciem wilków i chrzęstem własnych kroków. 



Dawno do żadnej gry w tym gatunku tak dobrze nie pasowało określenie "walking simulator". Tylko pozornie gra ma zerową interaktywność, a zwykłe chodzenie i szukanie notatek zabija imersję nudą. W rzeczywistości udanie przenosi nas w czasy, gdy nie było GPS-ów, a orientacja w przestrzeni i umiejętność czytania mapy były konieczne. Notatek nie wystarczy zebrać, ale trzeba samemu poskładać z nich historię; nasz narrator wcale nam tego nie ułatwia – jego refleksje to opowieść wariata, opętanego przez własne demony samotności i cierpienia. Choć z "Kholatem" nie połączyła mnie miłość od pierwszych kroków, im dalej brnęłam w śnieżny koszmar, tym wydawał mi się ciekawszy, a fakt, że pierwsze spotkanie ze zjawami następuje dość szybko, nie osłabia wcale napięcia. Zetknięcie się z naturalną lub nadnaturalną przeszkodą nieuchronnie prowadzi do śmierci, chyba że dostrzeżemy je na tyle wcześnie, że zdążymy ich uniknąć; walka nie wchodzi w grę – duchów i grawitacji nie da się pokonać. Fakt, że po śmierci jesteśmy przenoszeni do poprzedniego checkpointu, wzmaga determinację do unikania niebezpieczeństwa – nie chcemy znowu szukać z takim trudem odnalezionej ścieżki.



Mimo że atmosfera pozwala wsiąknąć w mroczny świat, a dramaturgia ma się całkiem dobrze do końca drugiego aktu, to w finale wszystko zostaje zaprzepaszczone. Apetyt twórców na połączenie kilku wykluczających się wersji wydarzeń okazał się zbyt duży wobec możliwości jego zaspokojenia. Zasugerowane interpretacje okazują się za szerokie, a próba wpisania naszego bohatera w materię opowieści zupełnie arbitralna. Wieloznaczność bardzo służy powieściom grozy, ale rządzi się pewnymi prawami, których twórcy nie respektują. Zakończenie historii poprzez całkowite zrzucenie ciężaru rozwiązania zagadki na gracza unieważnia w dużej mierze jego wysiłek i samą historię. Szkoda, że tak świadoma i potrafiąca niemal wszystkie gatunkowe ograniczenia obrócić na swoją korzyść produkcja na koniec wywija przed nami niezgrabny fikołek i wstydliwie zbywa milczeniem. Z pozbawionym tanich chwytów „Kholatem" jest trochę jak ekokosmetykami, które ładnie pachną, nie zawierają konserwantów i parabenów, ale ostatecznie w porównaniu z konwencjonalnymi dają rozczarowujący efekt.
1 10
Moja ocena:
6
Absolwentka filozofii i polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka III miejsca w konkursie im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych (2011). Pisze o filmach do portali... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones