Recenzja filmu

Brudny szmal (2014)
Michaël R. Roskam
Tom Hardy
Noomi Rapace

Bez przebaczenia

Roskam zadbał o to, by skromny, pozbawiony fajerwerków tekst autora "Gdzie jesteś, Amando" po transferze na ekran nie stracił nic z bogactwa niuansów i humoru. Wydatnie pomogli mu w tym
"Brudny szmal nie brzmi dumnie. Nie dość, że zalatuje kinem klasy B, to jeszcze nie oddaje istoty świetnego filmu Michaela Roskama. Oryginalny "The Drop" w słowniku półświatka oznacza miejsce, do którego o ustalonej porze z całej okolicy spływa szerokim strumieniem haracz dla mafiozów. Tytuł można jednak również odnieść do patowej sytuacji, w jakiej znaleźli się główni bohaterowie. Opuściły ich szczęście, zdrowy rozsądek, wreszcie boża łaska.



Kuzyni Bob (Tom Hardy) i Marv (nieodżałowany James Gandolfini w ostatniej roli) prowadzą w Brooklynie bar należący do czeczeńskich gangsterów. Kiedyś to Marv był właścicielem przybytku, ale musiał ustąpić przed siłą pięści ze Wschodu. Teraz spędza dni na zrzędzeniu i rozstawianiu po kątach krewniaka, rekompensując sobie w ten sposób utraconą pozycję. Poczciwiec Bob nie protestuje przeciw takiemu traktowaniu. Jak przystało na dobrego chrześcijanina, który codziennie przed pracą odwiedza kościół, bohater stara się być dla wszystkich grzeczny i uczynny. Prawy charakter nie pozwoli mu również zostawić w potrzebie znalezionego na śmietniku pokiereszowanego szczeniaka. Kiedy jednak w okolicy pojawi się podejrzany o morderstwo właściciel psa, a w barze dojdzie do napadu, Bob zastanowi się dwa razy, zanim miłosiernie nadstawi drugi policzek.

Scenariusz "Szmalu" dostarczył jeden z ulubionych pisarzy Hollywoodu, Dennis Lehane ("Rzeka tajemnic", "Wyspa tajemnic"). Filmowcy cenią go za niezrównany talent narracyjny i wnikliwie opisane, wiarygodne tła obyczajowe. Choć zamiast ukochanego miasta Lehane'a, Bostonu, mamy tu Nowy Jork, autorską sygnaturę widać na każdym kroku. Intryga rozkręca się nieśpiesznie, ale z żelazną konsekwencją, wątek sensacyjny kiełkuje na glebie codziennych trosk i lęków klasy robotniczej, a motywacje bohaterów są solidnie uargumentowane. Plotąc kolejne nitki intrygi,  Lehane opowiada jednocześnie o samotności będącej konsekwencją grzechów popełnianych przez bohaterów. O skazanych na niepowodzenie próbach wyrwania się z egzystencjalnej matni. Wreszcie o przemocy wdrukowanej na stałe w nasz gatunek. W tej znakomitej scenopisarskiej robocie wątpliwości budzi tylko epilog – dopisany jakby w ostatniej chwili na rozkaz wytwórni, wyraźnie gryzący się z fatalistyczną wymową filmu.



Pochodzący z Belgii Roskam zadbał o to, by skromny, pozbawiony fajerwerków tekst autora "Gdzie jesteś, Amando" po transferze na ekran nie stracił nic z bogactwa niuansów i humoru. Wydatnie pomogli mu w tym aktorzy: jednocześnie zrezygnowany i kipiący złością Gandolfini, psychotyczny Schoenaerts oraz obdarta z glamouru Rapace. Film należy jednak przede  wszystkim do Toma Hardy'ego. Trudno rozpływać się nad jego rolą bez strzelania spoilerami, dlatego musicie mi uwierzyć na słowo: szmal może jest brudny, ale Tom gra swoją pełną sprzeczności postać czysto niczym wiedeńska orkiestra.
1 10
Moja ocena:
8
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones