Recenzja filmu

Björk: Biophilia Live (2014)
Peter Strickland
Nick Fenton
Björk

Björk w komosie

To, co jest największą siłą "Biophilii", dla wielu będzie zarazem jej największą słabością. Estetyczne wybory Björk, Fentona i Stricklanda są bowiem bardzo ryzykowne – już otwierająca film
Tak jak płyta Björk nie była jedynie zbiorem dziesięciu przypadkowych piosenek, tak i "Björk: Biophilia Live" jest czymś więcej niż filmową rejestracją jej koncertu. To audiowizualna opowieść o kosmosie i naturze, jej potędze i tajemnicach. Zrealizowana przez Petera Stricklanda oraz Nicka Fentona "Biophilia" łączy performance i animację z klasycznym koncertem, przeobrażając się w imponujące widowisko. Imponujące, ale nie dla każdego.


Björk jest postacią zbyt wyrazistą, by mogła podobać się wszystkim. Zawsze balansuje na pograniczu eksperymentu, zawsze poszukuje, chętnie przekraczając gatunkowe granice dzielące etno od elektroniki i popu. Jednych uwodzi, a innych drażni.

Nie inaczej będzie z filmowym zapisem jej koncertu. W 2013 roku po trzech latach trasy koncertowej Björk wraz z zespołem zagrała ostatni koncert promujący jej najnowszy album. W londyńskim Alexandra Palace islandzka wokalistka śpiewała piosenki, z których każda poświęcona jest jednej emocji i kojarzącemu się z nią elementowi przyrody (zaśpiewała także swoje najpopularniejsze szlagiery, takie jak "Isobel" czy "Hidden Place"). Konceptualny album na scenie zmienił się w performance. Muzyczne instrumenty połączone zostały z zestawem urządzeń przekładających dźwięki na obrazy i efekty świetlne. Tak zrodziło się widowisko.


Śpiewając o jedności natury, islandzka piosenkarka stara się ją pokazać na scenie. Stąd też towarzyszące jej utworom obrazy kosmosu, animowane zdjęcia spod mikroskopu oraz timelapsy pokazujące cykl obumierania i narodzin rządzący życiem przyrody. "Biophilia" jest opowieścią o jedności: człowieka z kosmosem, dźwięku z obrazem, technologii z naturą, a także nowoczesności i tradycji. Prymitywne bębny i wymyślne  instrumenty sprzed wielu lat współbrzmią tutaj z komputerowo generowanymi dźwiękami, a klasyczne chórki harmonijnie zlewają się w jedno z całą masą elektronicznych efektów.

To, co jest największą siłą "Biophilii", dla wielu będzie zarazem jej największą słabością. Estetyczne wybory Björk, Fentona i Stricklanda są bowiem bardzo ryzykowne – już otwierająca film sekwencja obrazów ilustrowana monologiem Davida Attenborougha ma w sobie tyle samo uroku, co kiczu. Tak będzie do samego końca. Tych, którzy kupią tę estetykę, czeka półtoragodzinna muzyczno-wizualna uczta. Reszta zapewne nie zdecyduje się na udział w tym koncercie.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones