Recenzja filmu

Żyj i pozwól umrzeć (1973)
Guy Hamilton
Roger Moore
Yaphet Kotto

Bond w klimatach voodoo

Sean Connery definitywnie pożegnał się z serią (odrzucił nawet ogromne jak na tamte czasy wynagrodzenie w postaci 5mln $) i ponownie trzeba było znaleźć następcę. Ostatecznie wybrano Rogera
Sean Connery definitywnie pożegnał się z serią (odrzucił nawet ogromne jak na tamte czasy wynagrodzenie w postaci 5mln $) i ponownie trzeba było znaleźć następcę. Ostatecznie wybrano Rogera Moore'a, który był już typowany do roli w 1962 roku przy okazji "Doktora No". Za kamerą stanął ponownie Guy Hamilton, a do kolejnej ekranizacji wytypowano drugą powieść Iana Fleminga pod tytułem "Żyj i pozwól umrzeć".

Trzej brytyjscy agenci giną w niejasnych okolicznościach. Sprawę ma wyjaśnić James Bond (Roger Moore). W Nowym Jorku próbuje się spotkać z czarnoskórym Mr Bigiem (Yaphet Kotto), wpływowym bossem potężnej organizacji przestępczej. Gangster nie chce jednak z nim rozmawiać i nasyła na niego swoich ludzi. Bondowi pomaga piękna wróżka, Solitaire (Jane Seymour), która zajmuje się przepowiadaniem przyszłości z kart tarota. Następnie 007 przybywa na karaibską wyspę San Monique, by dotrzeć do pilnie strzeżonej rezydencji doktora Kanangi, o którym wiadomo tylko tyle, że utrzymuje bliskie kontakty z Mr Bigiem.

Jestem niezwykle ciekaw, jak czuli się fani po ponownym odejściu Connery'ego. Jak poradzi sobie z rolą Roger Moore? Czy podzieli losy Lazenby'ego i nie spodoba się publiczności, dowodząc tym samym, że poprzednik był niezastąpiony? A może jednak sobie poradzi? W końcu miał za sobą świetne występy w serialach "Święty" i "Partnerzy". Jeżeli istniały jakieś obawy, były one niepotrzebne. Moore poradził sobie znakomicie. W swej interpretacji dodał do postaci sporo luzu i dużą dawkę humoru, dzięki czemu seria przetrwała (po dosyć poważnych produkcjach z lat 60. publiczność oczekiwała lżejszej formy), a sam aktor w błyskawicznym tempie zdobył ogromną rzeszę fanów.

Yaphet Kotto (znany chociażby z "Obcego") odegrał ciekawą rolę nieprzeciętnego gangstera. W swej grze jest oszczędny, nie popada w karykaturalność. Jeżeli chodzi o główną dziewczynę Bonda - bez rewelacji, ale poprawnie odegrana postać przez Jane Seymour (jedna z nielicznych aktorek, która po przygodzie z serią zrobiła karierę aktorską).

Film jest zupełnie inny niż książka. Przede wszystkim zdecydowanie mniej brutalny - nie ma okaleczenia Feliksa Leitera (zostanie to później wykorzystane w "Licencji na zabijanie") czy końcowej sceny z Bondem i Solitaire przywiązanych do pędzącego statku (motyw ten pojawi się w "Tylko dla twoich oczu"). Jak na mój gust, końcówka w filmie jest mniej efektowna od tej z literackiego pierwowzoru. Oprócz tego, w książce Kananga ma zupełnie inne pochodzenie, Bondowi zostaje złamany palec, a także pojawia się Quarrel (zamiast tego jest postać Quarrela Juniora, ponieważ oryginalny bohater został stracony w "Doktorze No"). Przykłady zmian można mnożyć i mnożyć.

Zaś jeśli chodzi o różnice w porównaniu do innych odsłon, nie pojawia się Q (a szkoda), ale pojawia się o nim wzmianka. M i Moneypenny odwiedzają Bonda w jego domu (w trakcie igraszek z inną agentką). Czarny klimat aż wylewa się z ekranu, jest on typowy dla powstałych w tym okresie filmów Blaxploitation. Swoją drogą, w tej części pojawia się po raz pierwszy czarnoskóra dziewczyna - Gloria Hendry.

Na niedobór lokacji nie ma co narzekać - 007 pojawia się w Harlemie, Nowym Jorku, Florydzie, odwiedza również wyspę San Monique. Sporą zaletą filmu jest jego lekkość. Scenarzysta Tom Mankiewicz dołożył wszelkich starań, by znajdowało się w nim sporo zabawnych kwestii.

Niewątpliwie brak tu zbędnych scen, akcji jest mnóstwo, cały czas coś się dzieje. Akcja w pociągu czy pomysłowa potyczka Bonda z Kanangą są na to najlepszy mi przykładami. Do historii przeszła scena z Bondem skaczącym po krokodylich grzbietach. Najlepszy jest pościg motorówkami (skopiowany później w "Człowieku ze złotym pistoletem"). Przy okazji tej sekwencji wypada wspomnieć o niesamowitej postaci szeryfa J.W. Peppera w wykonaniu Cliftona Jamesa, który za wszelką cenę usiłuje złapać chuliganów ścigających się na wodach Lujziany (w tym także Bonda). Przezabawnie zagrana postać i do tego z kultowymi dla mnie tekstami (podobną kreację stworzył później Jackie Gleason w "Mistrz kierownicy ucieka"). Poza tym, zwróciliście uwagę, że w każdym odcinku Guya Hamiltona z lat 1971-1974 Bond jest ścigany przez policję?

Muzykę do filmu napisał George Martin. Zastąpił on nadwornego kompozytora serii, Johna Barry'ego, który w tym czasie pisał muzykę do musicalu "Billy". I był to przysłowiowy strzał w dziesiątkę. Jest to ścieżka pełna świetnych funkowych melodii, a przy tym tak świeża i pomysłowa, że aż smakujemy tej kompozycji. Na wyróżnienie zasługuje piosenka tytułowa, napisana przez Paula McCartneya i jego żonę, Lindę. Bardzo przebojowa i koncertowo wykonana, jest przy tym jednym z największych przebojów, a także najczęściej coverowanych (vide rewelacyjne, bardzo rockowe wykonanie przez Guns N' Roses). O zaszczytnej nominacji do Oscara nie trzeba chyba przypominać.

"Żyj i pozwól umrzeć" jest jedną z moich ulubionych produkcji. Uważam, że warto po nią sięgnąć. Dostarcza niemałej zabawy, głównie dzięki lekkości, z jaką twórcy ją podali. Historia jest ciekawa, a Roger Moore w swym debiucie zdecydowanie nie zawodzi. Fani serii będą zachwyceni, a niefani również się nie zawiodą.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones