Recenzja filmu

Więzy krwi (2013)
Guillaume Canet
Clive Owen
Billy Crudup

Braterstwo krwi

Co ciekawe, "Więzy krwi" wypada najsłabiej w widowiskowych scenach, a zyskuje w scenach statycznych, zamkniętych, intymnych, nad którymi trzeba było popracować. Ten drugi rodzaj kina jest
To było nieuniknione. Guillaume Canet po zrealizowaniu kilku filmów w swoim ojczystym języku odważył się na debiut po angielsku. Dodajmy, że jest to debiut imponujący obsadą. Znalazło się w nim bowiem miejsce zarówno dla międzynarodowych gwiazd takich, jak Clive Owen i Mila Kunis, jak i gorących nazwisk z Europy (Matthias Schoenaerts). Przy takiej oprawie oczekiwania były wysokie.

Akcja filmu rozgrywa się w latach 70. w Nowym Jorku. Bohaterami są dwaj bracia. Jeden pracuje w policji, drugi większość życia spędził za kratkami. Ten pierwszy robił wszystko jak należy, nawet zerwał kontakt z Chrisem, bratem-rozrabiaką. Kiedy jednak Chris wychodzi na wolności, zmuszeni zostaną do wspólnego zamieszkania. Rozejm trwa tak długo, jak długo nie pojawią się problemy z pieniędzmi i pokusa, by wrócić na złą drogę. Wtedy rodzeństwo ponownie zostanie rozdzielone. Ale prawdziwy test łączącej ich więzi dopiero nadejdzie...

Aż dziwne, że "Więzy krwi" wyreżyserował Canet. Jeśli fabuła wydaje się Wam znajoma, to jest tak nieprzypadkowo. Autorem scenariusza jest bowiem James Gray, który nakręcił "Ślepy tor" i "Królów nocy". "Więzy krwi" z całą pewnością można zaliczyć do tego samego cyklu. Mam wrażenie, że Canet był tego aż za bardzo świadomy. W "Więzach krwi" brakuje typowej dla niego swobody w budowaniu "amerykańskiej" narracji – wystarczy przypomnieć sobie "Nie mów nikomu", które było lepsze od niejednej hollywoodzkiej produkcji (i które doczeka się amerykańskiego remake'u). "Więzy krwi" Canet poprowadził bardzo sztywną ręką. Do tego jest mu zbyt blisko do reżyserskich dokonań Greya. Z Caneta zostało tu niewiele.

Co ciekawe, "Więzy krwi" wypada najsłabiej w widowiskowych scenach, a zyskuje w scenach statycznych, zamkniętych, intymnych, nad którymi trzeba było popracować. Ten drugi rodzaj kina jest Canetowi dobrze znany; mając wielkie nazwiska w obsadzie, doskonale wiedział, jak je najlepiej wykorzystać. Można zliczyć wiele drobnych scen, szczególików, dzięki którym widać, że czeka go przyszłość w międzynarodowym kinie. Na szczęście ten francuski reżyser triumfuje za sprawą ostatniej sekwencji podwójnej pogoni. Jej odbiór zostaje dodatkowo wzmocniony za sprawą świetnego muzycznego tematu: prostego, a zarazem mocno wciągającego. Do tego dochodzi ostatnie spojrzenie, które mówi wszystko. W tym momencie można filmowi wszystko wybaczyć.

Nie pozostaje mi więc nic innego, jak trzymać kciuki za dalszy rozwój reżyserskiej kariery Caneta.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Niejaki Guillaume Canet jest zdecydowanie bardziej rozchwytywanym aktorem niźli reżyserem. Zaledwie parę... czytaj więcej
James Gray, współautor scenariusza, już po raz drugi bierze na tapetę braterskie relacje. Podobnie jak ... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones