Recenzja filmu

Wątpliwości (2012)
Terrence Malick
Ben Affleck
Olga Kurylenko

Buszujący w zbożu

Na pół godziny przed końcem projekcji zdałem sobie sprawę, że jeśli za chwilę nie pojawią się w filmie zombie, to wszystko stracone.
Jeśli podczas seansu filmu autora "Cienkiej czerwonej linii" myślami jesteśmy przy wyjściu ewakuacyjnym, oznacza to, że wbrew obiegowej opinii geniusz nie jest stanem umysłu, tylko okolicznością. Filmowa epifania Malicka, zepchnięta w stronę granicy karykatury już w jego poprzednim filmie, właśnie ją przekroczyła.

Miłość, także rozumiana dosłownie jako komunia dusz, nie jest tematem obcym reżyserowi. Opowiadał o niej już w swoim doskonałym debiucie "Badlands". Tam była jak wrzynający się w ciało i krępujący ruchy sznur. W "To the Wonder" jest jak rozpostarte na tymże sznurze prześcieradło – bezkresna, nieskazitelna, wykrochmalona. Miłość to taniec wśród złotych kłosów, pląsy na zroszonej trawie i splecione, wyciągnięte ku niebu dłonie. Miłość to wspólne liczenie kropel na szybie, sięganie wzrokiem aż po horyzont i cisza znacząca więcej niż tysiąc słów. Zamiast epiki – liryka, zamiast seksu – pościelowa msza. Brakuje tylko jednorożca, cała reszta jest.

I ta rzeczywistość ma oczywiście pęknięcia. Kochankowie (Ben Affleck i Olga Kurylenko) przeprowadzają się z Paryża do Stanów Zjednoczonych. Towarzyszy im dorastająca córka pochodzącej z Ukrainy kobiety. To nie jest jednak kraj dla zakochanych ludzi. On rzuca się w wir pracy, zostaje więźniem miłosnej rutyny, w końcu zaczyna rozbierać wzrokiem inne kobiety. Ona tymczasem więdnie. Wyjeżdża, wraca, złorzeczy, wybacza. Malick przygląda im się w skupieniu introwertycznego mędrca – nie daje im mówić, nie pozwala na żadną interakcję, otula tylko szumem wiatru, cykaniem świerszczy i patrzy, dokąd zaprowadzi ich Kosmos. A skoro jest kosmos, musi być i Bóg – istota, której kiedyś Malick wytrwale szukał i którą – cytując kolegę po fachu, Kubę Sochę – niestety znalazł. Dialog ze Stwórcą jest w wykonaniu reżysera nieznośny, bo odbywa się na płaszczyźnie poetyki filmu: wyglądający jak nieprzetrawione w montażu resztki "Drzewa życia" utwór to blisko dwugodzinne, oparte na ustawicznych wizualnych repetycjach, misterium. Kiedyś Amerykanina interesowały historie. Dziś głowę zaprzątają mu wyłącznie kazania.    

Przewijająca się na drugim planie postać duchownego (Javier Bardem) przelewa czarę goryczy. Ten bohater również kocha i również ma wątpliwości – jego wiara nie jest już tak silna jak kiedyś. Ledwie zarysowany dramat filmowego księdza nie ma jednak szansy wybrzmieć – Malick wydaje się znać odpowiedzi na wszystkie pytania, nie czuje więc potrzeby nawet ich zadawać. Nic dziwnego, że twarze nieporadnych aktorsko Afflecka i Kurylenko wyrażają jedynie pustkę. Chciałoby się, żeby zamiast Boga chociaż raz przyszedł do nich Szatan i wytłumaczył im, jak się sprawy mają: że byliby szczęśliwsi, gdyby zamiast buszowania w zbożu, uprawiali więcej seksu.

Na pół godziny przed końcem projekcji zdałem sobie sprawę, że jeśli za chwilę nie pojawią się w filmie zombie, albo chociaż dinozaury, to wszystko stracone, że tylko nagła fabularna lub stylistyczna wolta mogłaby ocalić mnie i resztę widowni. Szkoda, że w Niebie znów trwała przerwa śniadaniowa.
1 10
Moja ocena:
3
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Czym jest życie? Czego pragniemy, a czego się boimy? Czemu ciągle czegoś szukamy, czegoś nieokreślonego?... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones