C'est la vie

Lenoir mówi przede wszystkim do rówieśniczek bohaterki. Takich, które lubią wybrać się do kina na pokrzepiające komedie o tym, że robi się późno, ale przecież nigdy za późno nie jest, zwłaszcza
"Po trzydziestce jest już z górki", mówi lekarz do Aurory, której doskwierają nagłe napady gorąca i huśtawka emocji. Jak podpowiada nam tytuł filmu w reżyserii Blandine Lenoir, bohaterka przekroczyła jednak trzydziestkę już jakiś czas temu. Nic zatem dziwnego, że diagnoza będzie jednoznaczna: menopauza. Sprawa jest kluczowa, bo sugeruje już pewną grupę odbiorczą. I faktycznie: Lenoir mówi przede wszystkim do rówieśniczek bohaterki. Takich, które lubią wybrać się do kina na pokrzepiające komedie o tym, że robi się późno, ale przecież nigdy za późno nie jest, zwłaszcza na miłość. Od zwyczajowych produkcji tego typu film różni jedno: zamiast sprzedawać swoim odbiorczyniom marzenie, reżyserka stawia im przed nosem lustro. Lustro tylko delikatnie zmiękczające ostre krawędzie.



By podobny chwyt zadziałał, trzeba trafić w subtelny balans między pospolitością a niezwykłością. Chodzi przede wszystkim o postać głównej bohaterki, która musi być zarazem pospolita - by kobiety zobaczyły w niej siebie - oraz wyjątkowa - by chciały podążyć tropem jej historii. Tytułowa Aurora spełnia wymagania. Oto zadbana, elegancka kobieta o dojrzałej urodzie i sympatycznym usposobieniu Agnès Jaoui - ot, everywoman. Tyle, że zamiast spokojnie oswajać się z rolą seniorki, Aurora zaczyna wirować na życiowym zakręcie. Pierwsze symptomy menopauzy, utrata pracy, spotkanie z dawną miłością, ciąża jednej z córek - dzieje się. Nową pracę znaleźć trudno, niegdysiejszy ukochany otwiera dawno zasklepioną ranę, a córka ma pretensje, że matka widzi w jej ciąży kolejny dopust. Napady gorąca tylko pogarszają sprawę.



Lenoir nie podkręca jednak temperatury i opowiada perypetie swojej bohaterki z ciepłym dystansem. To komedia, ale nie ma tu nachalnych gagów i salw śmiechu. Reżyserka inscenizuje po prostu kolejne niezręczne sytuacje, których żartobliwość ma wymiar codzienny: a to Aurora walczy z niechcącymi się otworzyć drzwiami, a to konfrontuje się na ulicy z przechodniem niegrzecznie komplementującym jej "zgrabny tyłeczek", a to dzielnie znosi wątpliwe atrakcje restauracji ze śpiewającymi kelnerami. Podobnie jest z komponentem romantycznym - autorka nie serwuje nam szału miłosnych uniesień. Pokazuje za to parę dorosłych osób, które ostrożnie negocjują wspólną relację, nie spiesząc się do ponownego wsiadania na romantyczną karuzelę.



Właśnie w tym portrecie kobiecej dojrzałości film jest najciekawszy. Nie mogąc znaleźć pracy, Aurora w końcu zatrudnia się tymczasowo w charakterze sprzątaczki. Spotkana przy wózku z detergentami imigrantka zwraca jej wówczas uwagę: "Wy, biali, późno doświadczacie dyskryminacji. Gdybyś była czarnoskórą albo muzułmanką, wtedy wpadłabyś po uszy". "50 wiosen Aurory" nie jest oczywiście żadnym kinem społecznym, ale cieszy, że reżyserka umiejscawia bohaterkę w szerszym kontekście. Cieszy, że w przeciwieństwie do tysiąca podobnych francuskich komedii "mieszczańskich", Lenoir nie epatuje high-life’em i salonowym blichtrem. Cieszy, że opowiada o postaci, dla jakiej w filmach zwykle brak miejsca na pierwszym planie. Kobiety w wieku i w typie Jaoui to przecież najczęściej drugo- i trzecioplanowe matki czy żony, już nawet nie kochanki. Zwykle grają one drugie skrzypce dla młodszych, atrakcyjniejszych ekranowych partnerek i - zwłaszcza - partnerów. Nie tym razem.



W "50 wiosnach Aurory" obserwujemy bowiem, jak zawiązuje się kobieca komitywa. Kolejne urzędniczki, jakie bohaterka spotyka podczas poszukiwań pracy, kibicują jej zza swoich biurek. Mamy poczucie zbierania się jakiejś feministycznej masy krytycznej. Ważnym "kobiecym" wątkiem jest też kwestia relacji matka-córki. Aurora widzi, jak jej dziewczynki dorastają, popełniając te same błędy, które kiedyś popełniła ona. I jest jakaś mądrość w fakcie, że reżyserka nie pokazuje nam tej sytuacji jako dramatycznej. Zupełnie jakby mówiła: c'est la vie. Takie jest życie - i taki jest też ten film: słodko-gorzki, nienachalny, wiarygodny. Ciepły wiosenny wietrzyk.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones