Recenzja filmu

Mała matura 1947 (2010)
Janusz Majewski
Adam Wróblewski
Antoni Królikowski

Chłopcy malowani

"Mała matura 1947" niestety nie napawa optymizmem, ale też specjalnie nie dołuje, ponieważ jest to film idealnie nijaki. Majewski  bierze nas za rękę i niczym dobrotliwy, starszy już wujek
35. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni rozpoczął się pokazem najnowszego obrazu Janusza Majewskiego "Mała matura 1947". Szkoda, że organizatorzy festiwalu zrezygnowali ze zwyczaju, by na otwarcie pokazywać film dobry, będący mocnym kandydatem do głównej nagrody. W końcu w deszczowy poniedziałek widzom Teatru Muzycznego należało się trochę słońca, optymizmu w postaci obrazu zaświadczającego o ogłaszanej gdzie się da dobrej kondycji kina polskiego.

"Mała matura 1947" niestety nie napawa optymizmem, ale też specjalnie nie dołuje, ponieważ jest to film idealnie nijaki. Majewski bierze nas za rękę i niczym dobrotliwy, starszy już wujek oprowadza po fotoplastikonie z obrazkami ze swojej młodości. Zaczyna szumnie: kilkunastoletni Ludwik pod koniec wojny, repatriowany ze Lwowa, trafia wraz ze swoją rodziną do Krakowa. Potem jest już tylko ilustracyjnie: w nowym mieście trafia do nowej szkoły, poznaje nowych kolegów, wdaje się w niewinne draki. Ale Ludwik to dobry chłopiec, znakomity uczeń, więc jego przewinienia nie będą poważne. Nawet gdy zaplącze się niechcący w aferę polityczną, to szybko dzięki swojemu cielęcemu spojrzeniu i wstawiennictwu ojca, się z niej wykaraska. Tak jak już podejrzewacie, "Mała matura 1947" przedstawia obraz młodego człowieka na tle przemian historycznych, jak moglibyśmy napisać w szkolnej rozprawce.

Choć ostatnio modniej jest określać to samo mianem opowiadania o polskiej Historii poprzez historię prywatną. Świetnie to wyszło zeszłorocznemu laureatowi Złotych Lwów, Borysowi Lankoszowi w "Rewersie". Autor "Zaklętych rewirów" wyraźnie chciał pójść tą samą drogą, niestety nie zdołał przekazać widzom, po co i dokąd chce dojść. Może wynikło to ze zwykłego psychologicznego zjawiska, jakim jest trudność w zdystansowaniu się do własnych przeżyć? W każdym razie historia Ludwika, jego kolegów i pierwszych lat Polski powojennej cierpi na chroniczny brak wyrazistości.

Dobry wujaszek przybliża nam wydarzenia ważne i trochę mniej ważne z życia swojego młodocianego alter ego. Wszystko jest pokryte uszlachetniającą patyną, więc powinno nas zainteresować nawet tylko z tego powodu, że jest stare. A to Ludwik bezbłędnie zaliczy klasówkę z niemieckiego, a to zrobi psikusa nauczycielowi, a to wysłucha rozprawki starszego kolegi o konstytucji III maja. Ów kolega, jak wieść szkolna głosi, walczył w Powstaniu Warszawskim, więc Ludwik, nastawiony oczywiście romantycznie i patriotycznie, zaczyna z fascynacją mu się przyglądać. Podobne znaki Historii reżyser rozsiał w całej opowieści, jednak prezentuje je nam jedynie szkicowo. Sygnalizuje niepokojący wątek (jak ten zatwardziałego komunisty, nauczyciela chemii), by zaraz potem go porzucić. Jakby nie chciał wprowadzać zbyt dużo niepokoju do swojego bezpiecznego światka.

To samo dotyczy sfery obyczajowej "Małej matury 1947". Przykładowo, Ludwik ląduje u pięknej pani mecenasowej (Sonia Bohosiewicz) jako korepetytor niemieckiego. Kobieta zaczyna uwodzić chłopca, ale... reżyser po chwili szykuje się do odwrotu. Oj, żebyśmy tylko nie zobaczyli czegoś nieprzyzwoitego! Żeby broń Boże nie stało się nic więcej poza obnażeniem kawałka kolanka! Albo słowo na "ch": pada w filmie nawet dwukrotnie, ale zostaje zaklejone głupawym chichotem, upupione. Tako i my jesteśmy upupiani tą wycieczką do Krakowa A.D. 1947.  

Czy ma zatem film szansę spodobać się widzom w wieku przedmaturalnym? Nie sądzę, ponieważ jego rozpiętość wydaje się wykoncypowana, a nie wynikająca z prawdziwej artystycznej potrzeby: rozpiętość pomiędzy ambicją poruszenia ważnych tematów historycznych a stworzenia beztroskiej szkolnej powieści dla chłopców z ducha "Niewiarygodnych przygód Marka Piegusa".

Za to od strony warsztatowej "Mała matura" to więcej niż kawał dobrze wykonanej roboty. Mamy tu świetne aktorstwo – i to zarówno ze strony nieznanych wykonawców ról chłopców (z Królikowskim w roli Romana, kolegi głównego bohatera na czele), jak i wielkich aktorów. Pocieszną postać, nauczyciela matematyki, tworzy Wiktor Zborowski, przekonująco wypada Olgierd Łukaszewicz jako dyrektor, Wojciech Pszoniak w roli pracownika Urzędu Bezpieczeństwa jest fascynująco dwuznaczny. Dodatkowy bonus to Marek Kondrat, który specjalnie dla tej roli powrócił do filmu - jak zawsze klasa samą w sobie. Ponadto w "Małej maturze 1947" starannie odtworzono realia – zdjęcia, scenografia i kostiumy nie pozostawiają nic do życzenia.

Lecz wszystko w gwizdek. Podobno film ma zostać przerobiony na serial – jeśli znajdą się tam dodatkowe sceny, a wątki zasygnalizowane w filmie zostaną rozwinięte, to ma on szanse powodzenia. Chyba jednak nie o to chodzi w fabule kwalifikującej się do głównego konkursu Gdyni.
1 10 6
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones