Recenzja wyd. DVD filmu

The Runaways: Prawdziwa historia (2010)
Floria Sigismondi
Kristen Stewart
Dakota Fanning

Cherie na rock'n'rollowym torcie

...jakże jednak nieszczęśliwa. A może było jakieś szczęście w tym nieszczęściu? The Runaways i The Blackhearts - dwa zespoły, których miłośnikom tzw. "prawdziwej" muzyki przedstawiać nie trzeba.
...jakże jednak nieszczęśliwa. A może było jakieś szczęście w tym nieszczęściu?

The Runaways i The Blackhearts - dwa zespoły, których miłośnikom tzw. "prawdziwej" muzyki przedstawiać nie trzeba. Obie punk-rockowe formacje łączy osoba Joan Jett, kultowej gitarzystki niejednokrotnie okrzykiwanej królową rock'n'rolla. Wraz z niespełna szesnastoletnią Cherie Currie, liderką i wokalistką The Runaways, były w okresie swojej świetności najbardziej rozpoznawalnymi kobiecymi twarzami na muzycznym rynku. A lata 70. były dla rocka czasem iście świetlanym, obfitującym w rewolucje często polegające na zwykłym szokowaniu. I choć w chwili obecnej mianem girlsbandów określa się zgoła inne rodzaje muzycznych ugrupowań, The Runaways stanowiło ich absolutną przeciwwagę. 

Sam film to chyba najbardziej niedoceniony obraz roku 2010. Pokazany na kilku festiwalach i wsparty o dwa znane nazwiska (Stewart, Fanning) powinien wywołać znacznie więcej szumu, jednak przez słabą kampanię reklamową zarówno przez widownię, jak i w zestawieniach box-office'owych został niezauważony. A choćby z powodu świetnego soundtracku, warto poświęcić "Runaways" te dwie godziny. 

Fabuła śledzi dwie najbardziej znane twarze zespołu, Jett (Stewart) i Currie (Fanning) - z naciskiem na tę drugą, bo jakkolwiek by było, to o niej dowiadujemy się najwięcej. Poznajemy jej napiętą sytuację rodzinną w postaci nieobecnej matki oraz ojca alkoholika. Gdy tylko pojawia się ku temu okazja, z ulgą urywa się z domu, zostawiając niedomagającego rodzica pod opieką siostry. Wraz z rozpoczęciem kariery poznaje, co to sex, drugs & rock'n'roll, a więc pełna "jazda po bandzie" podsycana regularnie przez ich nieobliczalnego producenta i menadżera. Nafaszerowane narkotykami nastolatki nie wytrzymują jednak razem długo. Obserwujemy, jak zespół stacza się pod wpływem presji, stresu, wszechobecnego zamętu, które aż biją od tej hałaśliwej produkcji. Która jest w gruncie rzeczy bardzo smutna. Rzadko uświadczymy na twarzach nastoletnich dziewcząt uśmiechów radości, bo właściwie nie mają z czego się cieszyć. Nie były przygotowane na nagłą sławę i show-biznes, gdzie miejsce zagrzeją na dłużej tylko najsilniejsze jednostki.

To Cherie jest tą delikatniejszą: brakuje jej samozaparcia, motywacji. Wydaje się, że sławy tej wcale nie chce. Jednak mimo kilku niezłych scen, o wiele bardziej utalentowanej Dakocie rola nastoletniej rockmanki nie leżała tak dobrze, jak Stewart. Jej bohaterka w porównaniu do Joan Jett jest rozmyta. Kristen Stewart bogatej mimiki być może nie posiada, ale jako zbuntowana i twarda riotgirl prezentowała się nadzwyczaj naturalnie. Pasuje jej rzucanie f-bombami czy niedbałość - przyzwyczaiła nas do takiego wizerunku. Nawet sama Joan Jett we własnej osobie nie szczędziła jej pochwał, także pod względem muzycznym (warto wspomnieć, że wszystkie śpiewane przez zespół utwory wykonane są przez młode aktorki).

Choć niesprawiedliwym można nazwać obwinianie aktorów o nijakość, bez wspomnienia przedtem, że scenariusz czy reżyseria do mocnych także nie należą. Widać, niestety, że produkcja ta stworzona została przez początkujących twórców, jeśli nie debiutantów. Floria Sigismondi, owszem, ma rękę do teledysków (m.in. świetny "Hurt" Aguilery), ale jak widać nie powinna była reżyserować na podstawie własnego tekstu. Nie dała rozwinąć aktorom skrzydeł. Na pochwałę zasługuje natomiast Michael Shannon, grający demonicznego producenta, Kima. W jego wykonaniu Fowley jest jak połączenie batmanowskiego Jokera z Alexem DeLarge'em. 

Mimo wielu technicznych potknięć warto zauważyć, że brudny, duszny klimat rock'n'rolla uchwycono doskonale. Zasługi szukać należy w mrocznych, leniwych zdjęciach oraz, oczywiście, w muzyce. W efekcie "The Runaways" uważam za film godny polecenia. Jest destrukcyjnie, głośno, ostro, lecz czasem także delikatnie, bo i dziewczęco. A będąca optymistyczną puentą ostatnia scena filmu zostawia przyjemny posmak. Szczęścia w nieszczęściu.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Guardians of the Galaxy" to jeden z największych hitów powoli mijającego roku. Jamesowi Gunnowi udało... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones