Recenzja filmu

Ghost in the Shell (2017)
Rupert Sanders
Scarlett Johansson
Pilou Asbæk

Cyberpunk/10

Hollywoodzka adaptacja "Ghost in the Shell" od początku była skazana na mieszane opinie. Zarówno film Mamoru Oshiiego, jak i serial animowany Stand Alone Complex są dziełami kultowymi - między
Hollywoodzka adaptacja "Ghost in the Shell" od początku była skazana na mieszane opinie. Zarówno film Mamoru Oshiiego, jak i serial animowany Stand Alone Complex są dziełami kultowymi - między innymi w kręgach, których żadna zachodnia adaptacja nie byłaby w stanie zadowolić, nawet gdyby była klatka w klatkę reprodukcją filmu z 1995. W zdobyciu serc fanów nie pomogła też (zupełnie bezsensowna i absurdalna) kontrowersja wokół wyboru Scarlett Johansson do roli Major. Mimo tych przeciwności, film jednak wychodzi z walki obronną ręką.
Ale zacznijmy od tego, co najgorsze. W pierwszej kolejności należy wymienić zwiastuny, których obejrzenie w zasadzie czyni pierwszą połowę filmu niepotrzebną. Całe budowanie napięcia i tajemnicy wokół terrorysty Kuzego (Michael Pitt) idzie na marne, ponieważ w zajawkach jego pochodzenie i motywacja są niemal wprost powiedziane. To, czego trailery nam o Kuzem nie powiedziały, o ile ciekawe, jest też niestety mało istotne dla fabuły. Drugi z czarnych charakterów jest natomiast tak miałki i nijaki, oraz tak bardzo podąża za utartymi w kinie akcji schematami, że w sumie nie warto o nim wspominać.

Kolejnym problemem filmu są wypełnione ekspozycją dialogi. Scenarzysta bije nas po głowie tym, czego powinniśmy sami się domyślać, sami dostrzegać. Brakuje miejsca na domysły. Dialogi nie są jedynym źródłem tego problemu - jest nim także usilne wciskanie filmu w ramy klasycznego "origin story". Nawet oczy Batou (Pilou Asbæk), które we wszystkich innych adaptacjach komiksu po prostu są, w najnowszym filmie mają swoją genezę. Zupełnie niepotrzebnie. Czułem się przez to trochę jakby traktowano mnie jako przygłupa, który sam nic nie zrozumie, jeśli nie będzie to łopatologicznie wytłumaczone. Jedynym wyjątkiem jest świetna scena z prostytutką, w której jakimś cudem przekazanie widzowi treści pozostawione jest obrazowi i grze aktorskiej, a nie dialogom.

Natomiast na pochwałę zasługuje fakt, iż twórcy potrafili zaczerpnąć materiał do genezy Major z odpowiednich miejsc. Mimo iż ów wątek powstał na potrzeby filmu, wyraźnie widać inspirację drugim sezonem serialu animowanego, oraz serialem ARiSE. Wyjątkowo umiejętnie udało się wydestylować to co najważniejsze z każdej (może oprócz oryginalnej mangi) wersji "Ghost in the Shell", a zarazem dołożyć do tego coś nowego. Cieszyłem się bardzo widząc drobne nawiązania do "Niewinności", a nawet do nakręconego przez Oshiiego w Polsce filmu "Avalon". Jeśli chodzi o szacunek do materiału źródłowego, naprawdę nie ma czego zarzucić, mimo obaw fanatyków. A już na pewno nie brakuje najnowszemu filmowi ani trochę do poziomu ARiSE.

Byłem też mile zaskoczony postacią dr Ouelet (Juliette Binoche), której rola w filmie była dużo większa, niż się spodziewałem. Jej relacja z Major była świetnie zbudowana i bardzo zadowolony jestem, że pewne słowa nie zostały wprost wypowiedziane. Nie musiały. Juliette Binoche przekazała ich treść bez słów - grą aktorską. Sama Scarlett Johansson w roli Major również się spisała. Jednocześnie była dzieckiem odkrywającym świat, maszyną do zabijania, jak i po prostu zwykłym człowiekiem, szukającym odpowiedzi na drążące go pytania. Niestety mało która z pozostałych postaci drugoplanowych w równym stopniu rozwinęła skrzydła. Tylko Batou jakoś się broni. Reszta ma za mało czasu ekranowego.

Ale przejdźmy do tego, czym "Ghost in the Shell" naprawdę mnie zdobył. Oprawą audiowizualną. Już czuję, że zaraz rzuci się zgraja pseudointelektualistów, dla których chwalenie filmu za sprawy techniczne jest przyznaniem, że film jest słaby. A to nieprawda, co udowodnił chociażby ostatni "Mad Max" ledwie dwa lata temu (oraz moim zdaniem "Pacific Rim", ale na temat tego filmu opinie są już zdecydowanie bardziej podzielone). Film jest bowiem przede wszystkim medium wizualnym, a obraz i dźwięk mogą wyciągnąć średnie dzieło na wyższy poziom. I tak jest tutaj. Wykreowany przez artystów graficznych i speców od CGI świat jest dla dzisiejszego widza tym, czym pełne neonów ulice w "Łowcy androidów" dla osób z lat 80. Przesadzoną, acz wcale nie tak nieprawdopodobną wizją świata przyszłości. Ciekawi mnie, czy tak, jak wizja neonowego miasta z filmu Ridleya Scotta spełniła się w Hongkongu, wizja holograficznych reklam rozmiaru budynków spełni się gdzieś za kilkanaście lat. Przelotom kamery przez ten futurystyczny krajobraz towarzyszy syntezatorowa muzyka, niemal żywcem wyjęta z największych dzieł sci-fi z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Dorzućmy do tego holograficzne gogle, gniazdka w karkach, mechaniczne kończyny, pająkoczołgi i skorumpowane megakorporacje, a otrzymamy czystą esencję cyberpunku. I stąd tytuł recenzji, a zarazem moja ocena filmu. Cyberpunk/10.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Cyberpunk jest gatunkiem tyleż wdzięcznym, co i niezwykle plastycznym. Dekadencka wizja świata malowana... czytaj więcej
Nowe widowisko odwiedziło polskie kina pod tytułem "Ghost in the Shell". Tytuł ten dzieli ono, jak... czytaj więcej
Zacznijmy od oczywistego twierdzenia - niemal każdy remake jest gorszy od oryginału. Fani poprzedniej... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones