Recenzja filmu

Zaklinacz deszczu (1997)
Francis Ford Coppola
Matt Damon
Danny DeVito

Człowiek w nieludzkim świecie

Z socjologicznego punktu widzenia współczesny świat jest rzeczywistością biurokracji, komputeryzacji i rosnącej anonimowości. Nasze kontakty z wszelkimi instytucjami stają się coraz bardziej
Z socjologicznego punktu widzenia współczesny świat jest rzeczywistością biurokracji, komputeryzacji i rosnącej anonimowości. Nasze kontakty z wszelkimi instytucjami stają się coraz bardziej bezosobowe; niestety ta bezosobowość wkrada się także w zwykłe kontakty międzyludzkie. Nie lubimy odpowiedzialności, poczucia winy, wytykania palcem, wyróżniania się z szarego tłumu. Często obojętne są nam losy innych ludzi. I czasem co wrażliwsze jednostki, szokowane kolejnymi objawami ogólnej znieczulicy, zaczynają się zastanawiać, czy tak musi być. Czy w tym świecie są jeszcze żywe istoty ludzkie, mające w sobie choćby zalążek normalnych uczuć, współczucia, troski o innych. Otóż Francis Ford Coppola pokazuje, że tak. Jako "bazę" dla swojego filmu "Zaklinacz deszczu" wybiera najbardziej, zdawałoby się, bezduszne środowisko prawników. Walka jednego sprawiedliwego przeciw potężnemu towarzystwu ubezpieczeniowemu Great Benefit nie jest formą krytyki amerykańskiego systemu, ale systemu prawa instytucjonalnego w ogóle. Takiego systemu, któremu "zbijanie kasy" przesłania rzeczywiste potrzeby ludzi, w którym Mamona staje ponad Sprawiedliwością. Rudy Baylor chce zostać prawnikiem i dochodzi do tego ciężką pracą, zdając po kolei egzaminy. Życie prawnika kojarzy mu się z sądowymi przemówieniami, wygranymi sprawami, bogactwem, wpływami. Jego kontakty z tym światem jednak uświadamiają mu, że to, co nazywa się Prawem (sam kocha Prawo, jak przyznaje), buduje się na niesprawiedliwości, oszustwach i krzywdzie ludzi. Tu także dominuje "bezosobowość", prawnicy nie nawiązują emocjonalnych kontaktów z klientami, nie angażują się w ich życie. Baylor nie chce tak żyć. Chce walczyć o sprawy ludzi, których reprezentuje, a nie zastanawiać się nad tym, ile tysięcy zasili jego konto po wygranej w sądzie. Najmocniej angażuje się w sprawę rodziny, w której syn umiera na białaczkę. Młody prawnik wypowiada wojnę towarzystwu ubezpieczeniowemu, które wielokrotnie odmawia pomocy, wypłacenia pieniędzy potrzebnych na operację. Odkrywa kolejne tajemnice, na wierzch wychodzą liczne oszustwa... Baylor to idealista. Ale nie jest to chory idealizm. Rudy wierzy, że potrafi walczyć z okrucieństwem (sprawa dziewczyny katowanej przez męża) i niesprawiedliwością, choć nie ufa sobie samemu bezgranicznie. Wie, że nie jest Supermanem ani nowym Chrystusem, nie zbawi całego świata i być może kiedyś też zacznie mu zależeć na pieniądzach, ale w świadomości własnego zwykłego człowieczeństwa leży jego siła. To nie jest człowiek z wyższych sfer, którego "świętość" i idealny charakter nas przytłaczają. Budzi sympatię, bo jest taki jak my. Tylko że on wybiera tę właściwą drogę postępowania. Jego wspólnik, który zaczyna go wprowadzać w świat prawników, zdążył już trochę nasiąknąć jego nieuczciwością, nauczyć się jego chorych zasad. Mimo drobnych oszustw, które ma na sumieniu, zaczyna razem z Baylorem podpiłowywać kolumny gmachu niesprawiedliwości. Coppola doskonale dobrał aktorów do tych ról; w postać Rudy'ego Baylora wciela się Matt Damon (doskonała wcześniejsza rola w "Buntowniku z wyboru" u boku Robina Williamsa), partneruje mu Danny DeVito. Ta postać skrzy się humorem i robi wrażenie połączenia sprzeczności, a o to przecież chodzi. Jest jeszcze jedna osoba w filmie, której uczciwość nie ulega wątpliwości - to sędzia przejmujący sprawę przeciwko Great Benefit. Oprócz tego, że z natury nienawidzi skorumpowanych towarzystw ubezpieczeniowych, ma w sobie poczucie sprawiedliwości i żywo staje po stronie pokrzywdzonych. W filmie główną uwagę przykuwa sama historia, podejrzewam, że to też zabieg zamierzony. Dla mnie zdjęcia ani muzyka nie wybijają się na pierwszy plan, choć trudno im ujmować czegokolwiek. Są umiejętnym podkreśleniem całości. To film "ludzki", o ludziach i dla ludzi; jego przesłanie trafia do przeciętnego widza. Ludzie najczęściej szukają w filmie właśnie historii, fabuły, z której coś da się odczytać. Nie chcę przez to powiedzieć, że obraz Coppoli jest przeciętny. To dzieło od początku do końca konsekwentne. Jest co prawda jeden moment, w którym można by się obawiać, że Baylor zaprzecza swoim zasadom; pomaga pokrzywdzonej dziewczynie w walce z mężem, a później, ulegając jej namowom, zostawia ją samą na miejscu zdarzenia. Później walczy o jej uwolnienie i uznanie zabójstwa w obronie własnej. Nie czyni jej krzywdy swoim postępowaniem. Ten epizod pokazuje, że Rudy nie jest aniołem z niebios zesłanym na ziemię, ale człowiekiem, który popełnia błędy i uczy się je naprawiać. Nie jest to może mój ulubiony typ kina. Nie jest to też mój ulubiony film Coppoli. Ale zauważam w tym filmie wartość, która warta jest przekazywania. Po tym poznaje się wielkość reżysera - potrafi opowiedzieć zwykłą historię (nawet historię nie swoją, bo w końcu to ekranizacja) w sposób, który zapada w pamięć. I w świadomość.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Stworzenie dobrej sensacji sądowej to nie lada wyzwanie dla reżysera. Ciężko przytrzymać widza przed... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones