Recenzja filmu

Wojna o planetę małp (2017)
Matt Reeves
Andy Serkis
Woody Harrelson

Czas małpokalipsy

Pal licho problemy natury egzystencjalnej, polityczną alegorię i cuda komputerowej animacji. Twórcom odświeżonej serii o "Planecie małp" wszelkie laury należą się za sam fakt, że w ogóle
Pal licho problemy natury egzystencjalnej, polityczną alegorię i cuda komputerowej animacji. Twórcom odświeżonej serii o "Planecie małp" wszelkie laury należą się za sam fakt, że w ogóle sprzedali swój pomysł masowej widowni – bez asekuranckiej ironii, z kamienną twarzą, w konwencji kina akcji z filozoficzną podszewką. Najnowsza i (chwilowo ostatnia) odsłona cyklu to satysfakcjonujące domknięcie trylogii o konflikcie zwaśnionych gatunków oraz rewolucji pożerającej własne dzieci. 


W eleganckim prologu wybite fragmenty tytułów poprzednich filmów przypominają w telegraficznym skrócie o "Genezie" i "Ewolucji" rasy inteligentnych małp. Zdziesiątkowani przez śmiercionośnego wirusa homo sapiens zawarli z człekokształtnymi kruchy sojusz, ale wystarczy jedna iskra, by ogień konfliktu ponownie rozgorzał. Z jednej strony mamy więc Cesara (Andy Serkis) – przywódcę i zarazem Chrystusa małpiego narodu, który próbuje wyznaczyć swoim współplemieńcom trasę do nowego raju. Z drugiej – wcielającego w życie ksenofobiczne maksymy dezertera z amerykańskiej armii (Woody Harrelson), dla którego dobra małpa to martwa małpa. Areną ich walki o międzygatunkowy rząd dusz będzie obóz pracy – otoczony górskimi szczytami, położony w mroźnych ostępach, budzący oczywiste skojarzenia z syberyjskimi łagrami. 

Nie potrzeba gorączki myśli, by dostrzec w czarnym charakterze odbicie dwóch innych osobowości: miłościwie panującego Ameryce prezydenta, który pragnął cudzymi rękoma zbudować odgradzający go od świata mur, oraz pułkownika Waltera Kurza z "Czasu apokalipsy", pozbawionego złudzeń faceta, który przeżył o jeden koszmar wojny za dużo. Podobnie jak bohater antywojennego manifestu Coppoli, Cesar musi odbyć dosłowną i metaforyczną podróż do jądra ciemności i skonfrontować się z grozą ludzkiej natury. Jednak w przeciwieństwie do odysei kapitana Willarda, ta podróż jest w dużej mierze kuźnią charakteru – o ile poprzednie części opowiadały o dojrzewaniu do roli przywódcy, o tyle ta jest historią odkrywania przymiotów i cnót władzy. Prześladujący bohatera duch krwawego rewolucjonisty Koby to szepczący mu do ucha diabełek. Ale są też przyjaciele do grobowej deski, którzy w trakcie całej tej psychomachii staną po stronie światła. Podadzą swojemu wodzowi pomocną dłoń, a kiedy trzeba – naładowany karabin.
 

Wątek polityczny jest poprowadzony lekką ręką, zaś ukłony dla klasyków kina pozostają zgrabne i nie przesłaniają autorskiej sygnatury. Matta Reevesa – zarówno jako współscenarzystę, jak i reżysera – interesuje bowiem w większym stopniu los małpich bohaterów. Film wprawdzie zupełnie pozbywa się "ludzkiej" perspektywy, co niestety muszę zaliczyć in minus – podobną optykę reprezentuje tutaj wyłącznie niema dziewczynka, postać-narzędzie, w której, niczym w zwierciadle, musi przejrzeć się trawiony przez gniew i mściwość Cesar. A jednak wciąż działa na poziomie opowieści o zderzeniu dwóch strategii przywódczych. Rola Harrelsona to popis aktorskiej powściągliwości, zaś o motywacjach jego bohatera wnioskujemy nawet bez dopisanej na kolanie, "trafgicznej" biografii. Serkis natomiast po raz kolejny udowadnia, że w cyfrowej postaci może być więcej życia niż w tuzinie absolwentów szkoły Lee Strasberga razem wziętych. W filmie roi się od zbliżeń, ilość detali oraz jakość animacji zrywają skalp, a jednak żadna wykreowana w komputerze scena nie wydaje się świadectwem samozachwytu twórców. Każdy kadr z zasępionym, łkającym czy wściekłym bohaterem pracuje na rzecz narracji i dramaturgicznego efektu. 

Choć nowa seria o "Planecie małp" jest nominalnie prequelem i zarazem rebootem, to zaryzykuję stwierdzenie, że ekranowa rzeczywistość nie jest wcale efektem recyklingu. Ten świat został zbudowany od podstaw – najpierw zamieniono go w coś, w co można uwierzyć, z kolei później w coś, czego można dotknąć. Przyszłość jest w tym uniwersum nieodgadniona, teraźniejszość przerażająca, a przeszłość – wciąż żywa. Duchy nawiedzają bohaterów, powtarzane rytualnie gesty szacunku pozwalają ocalić altruizm, zaś na horyzoncie wciąż majaczy konflikt o coraz bardziej wyludnioną i, paradoksalnie, coraz ciaśniejszą planetę. I niech Waszej uwadze nie umknie fakt, że wciąż rozmawiamy o małpach. Mówiących z amerykańskim akcentem. Na koniach. Z kałasznikowami. 
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Wojna o planetę małp" to nietypowy letni blockbuster. Ważniejsze są tu bowiem rozterki na temat... czytaj więcej
Kiedy Matt Reeves po raz drugi został poproszony o kontynuowanie, po "Genezie" zapowiadającej się... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones