Recenzja filmu

Emilia (2005)
Piotr Matwiejczyk
Aleksandra Ząb
Stanisław Rec

Czekając na film trzy lata...

Filmu "Emilia" szukałem od co najmniej trzech lat. Nie ukrywam, że do jego obejrzenia zachęciły mnie nazwiska, które zauważyłem na tak zwanej liście płac - Cezary Pazura, Arkadiusz Jakubik czy
Filmu "Emilia" szukałem od co najmniej trzech lat. Nie ukrywam, że do jego obejrzenia zachęciły mnie nazwiska, które zauważyłem na tak zwanej liście płac - Cezary Pazura, Arkadiusz Jakubik czy Andrzej Grabowski. Mimo dość niskiej oceny, wahającej się w granicach piątki i szóstki, nie zaprzestałem poszukiwań tej produkcji. Z pomocą nie przychodziły serwisy filmowe, aukcyjne, sklepy, wypożyczalnie czy też społeczność Filmwebu. Jednak pewnego listopadowego dnia w jednym ze sklepów znalazłem to, czego tak długo szukałem. "Emilia" na płycie dvd obok niejakiego "Koszmaru Minionej Zimy". Drugi film jednak nie wzbudził mojego zainteresowania, więc czym prędzej odpaliłem pozycję numer jeden. Przyznam szczerze, że do tego dnia nie obejrzałem niczego podpisanego przez Piotra Matwiejczyka, widziałem go jedynie w produkcjach jego brata - Dominika w epizodycznych rolach w filmach "Krew z nosa" czy też "Krótka histeria czasu". Przejdźmy jednak do sedna. Po dość długim wprowadzeniu, film rozpoczyna się  sceną ulicy, a z głośników płynie małe ścięcie pomiędzy polskim (głosu użyczył Tomasz Orlicz) i francuskim lektorem. Już w tej scenie pojawia się mały uśmiech na mojej twarzy, czego niestety nie widzę na twarzach towarzyszących mi osób. W tej scenie ujawnia się narrator, Grzegorz Halama, który swoim specyficznym głosem przez cały czas przedstawia kolejne wydarzenia. I to może wzbudzić kontrowersje - z jednej strony głos i sam sposób mówienia może śmieszyć, ale jeśli ktoś odczuwa zupełnie odmienne emocje, powinien jak najszybciej przerwać emisję. Tego nie uczynili moi znajomi i w ten sposób, kiedy ja w miarę nieźle się bawiłem, oni odczuwali zażenowanie tą produkcją. Mimo że film trwa zaledwie godzinę (nie licząc napisów początkowych i końcowych) przez dłuższy czas - mniej więcej do połowy - widz może się zanudzić. I tego uczucia nie przerwą nawet świetne epizody Andrzeja Grabowskiego, Stanisława SzelcaJerzego Bończaka, Krzysztofa Globisza czy też świętej pamięci Jana Machulskiego. Niektórzy z nich pojawili się tylko na kilka sekund, ale swoją obecnością dodali filmowi kolorytu. Pierwsza część obrazu to właściwie tylko przedstawienie kolejnych postaci - Emilii (w tej roli Aleksandra Ząb) i jej koleżanek z pracy (Zuzanna Małycha i Justyna Pawlicka), ojca (Stanisław Rec), podrzędnego aktora (Dawid Antkowiak) i jego partnerki (Anna Borusińska). Aktorzy początkowo nic nie mówią, kwestie wymawia jedynie narrator. Pomysł z przedstawieniem pojawiających się postaci nie jest zły, ale ciągnięcie tego przez pół filmu odbywa się tylko ze szkodą dla widza. Ratują go tylko pojawiające się od czasu do czasu śmieszne kwestie. Przez to wszystko do połowy nie wiadomo tak naprawdę, o co w tym filmie chodzi. W drugiej części wreszcie pojawia się jakiś wątek. Emilia chce pomóc innym, lecz jej się to po prostu nie udaje. I to miał być główny zamysł filmu. Szkoda, że to wszystko następuje dopiero w połowie filmu, gdy naszym oczom za chwilę ukażą się napisy końcowe. Od tego miejsca wreszcie zaczyna się coś dziać, pojawia się ukochany Emilii Indiana Dżons grany przez Cezarego Pazurę. Choć rolę tę można zaliczyć jako drugoplanową, Pazura na ekranie pojawia się dłużej niż reszta gwiazd razem wziętych. O ile od scenariusza można wymagać o wiele więcej, aktorzy spisali się wręcz rewelacyjnie. Aleksandra Ząb w roli Emilii wydaje się być bardzo dobrym wyborem, lecz moim zdaniem najlepiej w filmie wypadli Stanisław Rec, czyli ojczym głównej bohaterki, Cezary Pazura jako Indiana Dżons oraz reżyser Marek Piestrak grający byłego kontrolera biletów. Pozostałe osoby również utrzymują odpowiedni poziom, więc nie mogę mieć zastrzeżeń. Na duży plus zasługuje również tytułowa piosenka w wykonaniu Kuby Sienkiewicza. Artysta zdążył już jednak przyzwyczaić nas do wysokiego poziomu dzięki utworom skomponowanym do filmów takich jak "Kiler" czy "Kariera Nikosia Dyzmy". Ogólnie wydaje się, że film to zlepek niekoniecznie związanych ze sobą śmiesznych scen, które mają na celu tylko ubawić widza. Czasami rzeczywiście jest zabawnie, ale żarty z wbijaniem widelca w nogi czy uderzanie czołem w mur na pewno nie rozbawią każdego. Śmieszne gagi bez konkretnego ładu można zobaczyć również w komedii Konrada Niewolskiego "Job, czyli ostatnia szara komórka", choć wydaje mi się, że w niej wyszło to zgrabniej niż w "Emilii". Podsumowując, filmowi ewidentnie brakuje fabuły. Opis sugeruje, że akcja toczy się wokół Emilii i jej złego oddziaływania na społeczeństwo. Tymczasem sytuacje te pojawiają się tylko momentami, a więcej czasu poświęcono przedstawieniu bohaterów. Jednak wielkie brawa dla Piotra Matwiejczyka za samą realizację, celny dobór mniej i bardziej znanych aktorów. Jest w "Emilii" coś takiego, że chce się do niej wrócić. Mnie się podobało, ale na pewno duża część się zanudzi i wyłączy po 15 minutach.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Czytając opinie w internecie na temat najnowszego filmu Piotra Matwiejczyka - "Emilii", napotkałem się na... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones