Recenzja filmu

Gwiezdne wojny: Wojny klonów (2008)
Miriam Aleksandrowicz
Dave Filoni
Matt Lanter
Ashley Eckstein

Czy Moc nadal jest w Lucasfilm?

"Dawno, dawno temu w odległej galaktyce…" – tymi słowami rozpoczął się film, który w 1977 roku podbił serca wielu widzów i zmienił oblicze kina. Mowa tu o "Gwiezdnych wojnach", stworzonych przez
"Dawno, dawno temu w odległej galaktyce…" – tymi słowami rozpoczął się film, który w 1977 roku podbił serca wielu widzów i zmienił oblicze kina. Mowa tu o "Gwiezdnych wojnach", stworzonych przez George'a Lucasa. "Gwiezdne wojny" przez ponad 30 lat pokazywały walkę dobra ze złem, pobudzały wyobraźnię i wnosiły kolejne elementy do popkultury. W międzyczasie nakręcono kolejnych 5 filmów, napisano niezliczone ilości powieści, stworzono wiele komiksów, gier komputerowych i innych gadżetów bazujących na gwiezdnej sadze. Teraz przyszła kolej na jeszcze jeden film –  "Gwiezdne wojny: Wojny klonów" – pierwszą produkcję o gwiezdnej sadze, która trafiła na duży ekran w wersji animowanej 3D. Zanim udałem się do kina, obejrzałem kilka zwiastunów i przeczytałem recenzje. A w każdej można było przeczytać to samo – brak wyraźnej fabuły, kiepska animacja, niedobra obsada i brak wspaniałej muzyki Johna Williamsa. Wielu narzekało również, że to nie George Lucas zajął się reżyserią, a jedynie był producentem wykonawczym (reżyserem jest właściwie nikomu nieznany Dave Filoni). Nic więc dziwnego, że po przeczytaniu takich opinii wielu poważnie się zastanowiło, czy film w ogóle warto obejrzeć. Tak czy siak, ja jestem wiernym fanem "Star Wars" od lat, więc nie pozostało mi nic innego, jak tylko pójść na film i przekonać się, czy faktycznie jest on takim niewypałem. Poszedłem więc z kumplem do kina Bałtyk, gdyż tylko tam grali wersję z napisami, a ja nie miałem zamiaru słuchać po raz kolejny nieudanego polskiego dubbingu. I zaczęło się jak na "Gwiezdne wojny" przystało – czarne tło i błękitny napis "Dawno, dawno temu w odległej galaktyce…". Dalej wprawdzie nie pojawiły się słynne złote napisy przesuwające się po ekranie, mamy za to narratora opowiadającego o tym, co ostatnio zaszło w galaktyce i kilka scen to obrazujących. Wiemy już zatem, że Hrabia Dooku pokrzyżował plany Republice i zajął odległe szlaki nadprzestrzenne, a jedynymi Jedi, którzy mogą go powstrzymać, są Anakin Skywalker i Obi-Wan Kenobi. Aby to zrobić, muszą dogadać się z Huttami kontrolującymi systemy w Odległych Rubieżach. Dalej mamy już czystą akcję – Anakin i Obi-Wan walczą z armią klonów przeciwko Separatystom na planecie Christophsis. Już zatem na początku filmu można zaobserwować co nieco: przede wszystkim – grafika i animacja. Nie ma tutaj wyszczególnionych elementów graficznych ani gładko nakreślonych postaci. Jest za to dosyć toporna kreska i kanciasto wyglądający bohaterowie. Nie jest to animacja w stylu "Shreka" czy "Beowulfa", a raczej współczesnej gry komputerowej dla dzieci. Co do fabuły – cóż, na początku faktycznie trudno jest się widzowi połapać, o co chodzi. Zwłaszcza ci, co znają "Star Wars" jedynie z filmów, będą pogubieni – kto to jest Ventress? Albo jakim cudem Anakin stał się nagle rycerzem, będąc wcześniej padawanem? Ci, co komiksów nie czytali i nie oglądali kreskówek "Gwiezdne wojny: Wojny klonów", nie będą wiedzieli, o co chodzi. Z czasem jednak wątek się zgrabnie rozwija – dowiadujemy się, że syn Jabby Hutta został porwany, a Jedi, żeby uzyskać poparcie Huttów, muszą go znaleźć i przywieść Jabbie. A dokonać tego mają Anakin i… jego nowa uczennica, Ahsoka Tano. Warto dodać, że Ahsoka jest postacią zupełnie nową i to ona w rzeczywistości staje się głównym bohaterem filmu. Trzeba przyznać, że nieźle spełnia swą rolę – ma własny charakter i styl, jest niezależna i porywcza. Dość dobrze pasuje do całego świata "Star Wars". Mamy więc zatem dwa zasadnicze minusy filmu – dość kiepska kreska i pogmatwana na początku fabuła. Czy coś jeszcze jest nie tak? Niestety – tutaj informacje z recenzji, które czytałem, potwierdziły się – muzyka. Nieskomponowana przez wielkiego mistrza Johna Williamsa. Jedyne, co dźwięczy w tle, to proste melodie stworzone przez jakiegoś Kevina Kinera (?), które nijak mają się do świetnych soundtracków, jakimi uraczył nas John Williams w obu trylogiach. Zupełnie inaczej za to prezentują się efekty dźwiękowe – eksplozje, odgłosy wydawane przez miecze świetlne czy latające myśliwce brzmią dokładnie tak samo jak te stworzone przez Bena Burtta i które pojawiły się w pozostałych produkcjach filmowych. Chociaż temu filmowi wad nie brakuje, ogólnie prezentuje się on całkiem dobrze. Przede wszystkim jest w nim zachowany klimat "Star Wars". Majestatyczne bitwy (na Christophsis, Teth), dialogi jak na sagę przystało (brakuje tylko słynnego "May the Force be with yo") oraz wartka akcja niewątpliwie tworzą atmosferę. Dzięki temu film staje się kolejnym logicznym rozdziałem "Gwiezdnych wojen". Oprócz tego, pojawiło się po raz kolejny coś, co zasługuje na pochwałę – o ile w filmie "Gwiezdne Wojny: Część II - Atak klonów" żołnierze Republiki zachowywali się dość sztywno i jakby nie posiadali charakteru, o tyle w "Wojnach klonów" każdy z nich jest jakby jedyny w swoim rodzaju. Szturmowcy-klony nie wypowiadają jedynie tekstów w stylu "Yes, sir" czy "Fire in the hole", ale rozmawiają z bohaterami filmu i prezentują swą indywidualność. Nie są jedynie prostymi klonami wykonującymi rozkazy. Podobnie sprawa wygląda z droidami bojowymi Separatystów. Oprócz tego, bardzo dobrym zabiegiem jest pojawienie się Ahsoki. Jest w istocie postacią ciekawą, bardzo specyficzną i przez to sprawia, że w filmie nie śledzimy ciągle tylko losów dwóch bohaterów: Obi-Wana i Anakina. Mimo kilku wad, których można było uniknąć, sądzę, że każdy fan "Star Wars" powinien obejrzeć "Wojny klonów". Nie są wprawdzie takim filmem, jak te z obu trylogii, ale w uniwersum "Star Wars" wpasowują się bardzo dobrze. Akcja filmu cały czas zgrabnie posuwa się do przodu, a efekty specjalne i dźwiękowe jak zawsze prezentują się znakomicie. Oprócz tego klimat jest w pełni zachowany. Mamy pojedynki na miecze świetlne, bitwy na Teth i Christophsis, wątek mistrza i padawana. Gdyby nie ta bardzo ostra kreska i niedopracowana animacja oraz dość kiepska muzyka, cały obraz byłby znakomity. "Wojny klonów" są jednak obowiązkową lekturą dla każdego miłośnika "Star Wars" i pokazują, że Moc cały czas jest z George'em Lucasem.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Gwiezdne wojny: Wojny klonów" to pilot serialu o tym samym tytule. Kiedy tylko dowiedziałam się, że... czytaj więcej
"Gwiezdne wojny", wspaniała baśń o konflikcie Jasnej i Ciemnej Strony Mocy, wymyślona przez George'a... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones