Dla młodszych kinomanów "Nerve" będzie strzałem w dziesiątkę – tętniące życiem ulice, gra neonowymi światłami, nocne eskapady i nowoczesna, elektroniczna muzyka, przenosząca widza na półtora
"Nerve" to czysta frajda. To film prosty, nie posiadający balastu w postaci udawania kina z przesłaniem i może właśnie dzięki temu jest niebanalny. Tu nie ma drugiego dna, jest za to demonizująca media społecznościowe wizja przyszłości. Widz, chcąc-nie chcąc, daje się wciągnąć w grę, którą prowadzą główni bohaterowie i z zapartym tchem oczekuje jej końca. I choć momentami można przewrócić oczami z politowaniem dla ekranowych banałów i niezgrabnych rozwiązań reżyserskich, to jednak w ostatecznym rozrachunku "Nerve" sprawdza się doskonale jako thrillero-podobna rozrywka na samotny jesienny wieczór lub kameralną posiadówę z przyjaciółmi.
Schemat pewnie nikogo nie zaskoczy. Jest schematyczna Ona (Emma Roberts) – młoda uczennica liceum chowająca się za obiektywem aparatu, nieśmiała i pozostająca w cieniu pełnej blasku schematycznej przyjaciółki (Emily Meade). Pech chce, że Vee po kolejnym schematycznym upokorzeniu ze strony rówieśników i schematycznym odrzuceniu przez schematycznego przystojnego sportowca postanawia udowodnić znajomym, że może być inna. W tym celu zostaje graczem w Nerve, którego istotą jest wykonywanie coraz bardziej szalonych i niebezpiecznych wyzwań. I wtedy do akcji wkracza schematyczny On (Dave Franco) – przystojny, spowity aurą tajemnicy, odważny i definitywnie nie wzbudzający zaufania. Ale za to popychający naszą bohaterkę do działania. Każda kolejna scena z tym dwojgiem napędza fabułę filmu, wzbudza emocje i buduje napięcie, którego ujścia niestety nie doznamy w finale. Niemniej jednak razem z bohaterami przeżywamy skoki adrenaliny, kibicujemy im i – może nawet – odrobinę zazdrościmy. Bo kto nie chciałby na chwilę wyjść ze swojej bezpiecznej skorupy i zrobić coś wykraczającego poza wyżej wspomniany schemat.
Film prawdopodobnie nie zyska uznania u starszych widzów. Być może problemem będzie zrozumienie świata mediów społecznościowych, być może młodzieżowa obsada, a być może głupotki scenariusza, na które nie można nie zwrócić uwagi. Dla młodszych kinomanów jednak "Nerve" będzie strzałem w dziesiątkę – tętniące życiem ulice, gra neonowymi światłami, nocne eskapady i nowoczesna, elektroniczna muzyka, przenosząca widza na półtora godziny w świat, gdzie królem jest wyzwanie, a królową brawura.
Pod płaszczykiem szaleństwa Jessica Sharzer schowała pozbawione moralizatorskiego patosu i niemącące dzikiej zabawy ostrzeżenie. Ostrzeżenie o niebezpieczeństwie poznawania własnych granic i dążeniu do czegoś, co w końcowym efekcie okazuje się niewarte niczego. W ostateczności, tłumaczy nam łopatologicznie Sharzer, internetowe lajki nie rekompensują ani przyjaźni, ani spokoju sumienia.