Recenzja filmu

Holy Motors (2012)
Leos Carax
Denis Lavant
Édith Scob

Czysta postmoderna

Zza tego bałaganu majaczy opowieść o zmechanizowanym świecie i jego wyalienowanych jednostkach (stąd też święte motory w tytule). Jednak przesłanie robi na mnie mniejsze wrażenie niż fakt, że
Obrazowi Caraxa bliżej do instalacji wideo (tyle że rozciągniętej do rozmiaru dwugodzinnego filmu) niż "Kochanków na moście", najpopularniejszego filmu reżysera. Wywodzi się on z tego samego pomysłu co nowela "Merde'" Caraxa z filmu "Tôkyô!". I trudno uciec od wrażenia, że materiał nie był przeznaczony na pełnometrażową narrację. Choć dużo tu zajmujących pomysłów, wkracza się w ten film jak w urywany, krótki sen, w którym znienacka pojawiają się dziwne postaci robiące niewytłumaczalne rzeczy. Carax wyciąga rekwizyty z kapelusza jak wytrawny magik: w jego opowieści spotkamy między innymi bezdomnego skrzata mówiącego coś w dziwnym języku, Evę Mendes biorącą udział w sesji zdjęciowej na cmentarzu, płyty nagrobkowe z napisem "odwiedź moją stronę". A to tylko na początek przygody.

W otwierającej scenie przeglądamy się jak w lustrze: widzimy zanurzoną w ciemności kinową publiczność. Tyle że wydaje się ona martwa. Albo przynajmniej zamarła. Potem będziemy śledzić losy tajemniczego osobnika przemierzającego Paryż w białej limuzynie. Przystępuje on do wykonania swoich zadań jak do najzwyczajniejszej pracy biznesmena, choć jego misja wcale nie będzie taka typowa: będzie wcielał się w różnych ludzi, których dane zostały mu zostawione w teczce. Przybiera różne tożsamości: staje się mieszkającym w norze skrzatem, ojcem dziewczynki wracającej z imprezy u znajomych, emigrantem. W tym celu maluje się, przebiera, a nawet przywdziewa bardzo realistyczne maski. A widz, niekoniecznie zamarły z wrażenia jak widzowie z prologu, może poddać się tej szalonej wizji lub zastanawiać nad tym, czym jest tożsamość: jak to jest być tą samą osobą bez przerwy, jak można uwolnić się od siebie, czy można wkroczyć w cudze życie jak w swoje własne. Pod względem wizualnym i sposobu obserwacji bohaterów przypomina to trochę obrazy Matthew Barneya. Carax przywołuje Jorge Luisa Borgesa, Franza Kafkę, Georgesa Bataille'a. A na deser serwuje Kylie Minogue. Czysta postmoderna.

Zza tego bałaganu majaczy opowieść o zmechanizowanym świecie i jego wyalienowanych jednostkach (stąd też święte motory w tytule). Jednak przesłanie robi na mnie mniejsze wrażenie niż fakt, że wiele rozwiązań w "Holy Motors" jest po prostu wybitnie zabawnych.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Leos Caraxzabiera widzana wędrówkę do (prawdopodobnie)psychodelicznej wizji przyszłości. W... czytaj więcej
Surrealistyczny film Leosa Caraxa zbudowany jest podobnie jak pseudonim artystyczny reżysera, anagram... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones