Recenzja filmu

Ukryta prawda (2000)
Rod Lurie
Jeff Bridges
Christian Slater

Długi film o zniesławianiu

Kolejny film o politycznych rozgrywkach w Waszyngtonie wchodzi na ekrany naszych kin. "Ukryta prawda" Roda Luriego to pokłosie "afery rozporkowej" Clintona i kolejny głos w dyskusji o prywatności
Kolejny film o politycznych rozgrywkach w Waszyngtonie wchodzi na ekrany naszych kin. "Ukryta prawda" Roda Luriego to pokłosie "afery rozporkowej" Clintona i kolejny głos w dyskusji o prywatności polityków. Czy ludzie ze szczytów władzy mogą liczyć na prawo do własnego życia i osobistych tajemnic, czy też ważniejsze jest prawo wyborców do pełnego poznania swoich przywódców - nawet jeśli chodzi o ich sprawy intymne? I jak głęboko można sięgać, grzebiąc w życiorysie kandydata na publiczny urząd? Twórcy filmu udzielają na te pytania jednoznacznych odpowiedzi. W szranki o fotel wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych staje para wytrawnych polityków: Jack Hathaway (William Petersen) oraz Laine Hanson (Joan Allen). Demokratyczny prezydent Evans (zabawny Jeff Bridges) chciałby przejść do historii wprowadzając na stanowisko swojego zastępcy pierwszą w amerykańskich dziejach kobietę. Faworyzuje więc panią senator Hanson - mimo że jej konkurent stał się niedawno bohaterem narodowym po tym, jak skoczył do rzeki na ratunek kobiecie uwięzionej w tonącym samochodzie. Sympatyczny z pozoru Hathaway nie jest jednak aniołkiem. W walce o urząd sprzymierza się z Shellym Runyonem (Gary Oldman), republikańskim przewodniczącym senackiej komisji mającej zatwierdzić kandydata. Wśród polityków z obu partii jest wielu przeciwników mianowania kobiety wiceprezydentem. Nie mogąc przyczepić się do jej politycznego wizerunku, wygrzebują prywatne tajemnice z przeszłości. Zarzucają pani senator, iż w czasach studenckich brała udział w orgiach seksualnych - popierają swoje rewelacje zdjęciami i zeznaniami świadków. Hanson odmawia jakiejkolwiek dyskusji na ten temat. Nie zamierza ani zaprzeczać oskarżeniom, ani się tłumaczyć, twierdząc, iż są to jej prywatne sprawy. Czy podobna taktyka może przynieść dobre rezultaty? Oczywiście, dylemat poruszony w "Ukrytej prawdzie" odnosi się do sytuacji państw, w których politycy rzeczywiście czują na sobie wzrok wyborców i liczą się z ich zdaniem, a ujawnione afery są w stanie złamać im karierę. W Polsce, gdzie czasami najbardziej nawet kompromitujące fakty nie dyskredytują państwowego urzędnika, zasady demokracji i praworządności mogą być upowszechniane przez podobne filmy. Chociaż razi nas amerykańskie zadęcie i dydaktyzm, a patriotyczne tyrady (wygłaszane zazwyczaj z gwiaździstym sztandarem, łopoczącym w tle) często są zbyt napuszone, nie sposób odmówić Amerykanom determinacji w walce o swoje prawa obywatelskie - przynajmniej na filmach. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że problem "Ukrytej prawdy" nabierze w Polsce aktualności dopiero za kilka lat. Wówczas, gdy politycy staną się odpowiedzialni za swoje czyny, będzie można się zastanowić, gdzie leży granica między prywatnością a interesem publicznym. Film Roda Luriego, który był także scenarzystą, daje się oglądać, lecz nie wnosi niczego nowego - zarówno jeśli chodzi o walory artystyczne, rozwój akcji, jak i obraz amerykańskich kręgów politycznych. Wiadomo, że wśród parlamentarzystów znajdują się szubrawcy i intryganci, można też liczyć na obecność kryształowo czystych ideowców, którzy nade wszystko miłują amerykańskie wartości i stoją na straży praworządności. Różnie bywa z wynikami konfrontacji tych dwóch obozów, lecz od początku jest jasne, kto odniesie moralne zwycięstwo. Zakończenie filmu niesie pewne niespodzianki, lecz nie fabuła jest głównym powodem, by wybrać się do kina. Najciekawszym bowiem elementem "Ukrytej prawdy" jest moim zdaniem rola Oldmana, który nie dość, że wcielił się we wrednego senatora Runyona (w końcu nie takich łotrów już grywał!), to przeszedł fizyczną metamorfozę, która upodobniła go do... Roberta Benigniego. W efekcie, po połączeniu parszywego charakteru postaci i wyglądu zewnętrznego aktora, wygląda to tak, jakby Benigni grał Hitlera. Wrażenie niesamowite. Film mówi to i owo o dyskryminacji kobiet - nawet w tak politycznie poprawnym kraju jak Stany Zjednoczone. I nie chodzi jedynie o niechęć do obsadzania na najwyższych urzędach kobiet, ale o stosunek (pardon!) do seksu. Udział w orgii mężczyzny może być powodem do dumy, jeżeli jednak w podobny sposób zabawia się kobieta, momentalnie zostaje okrzyknięta dziwką. Nawet sojusznicy pani senator upokarzają ją, wielokrotnie oglądając przy niej wstydliwe zdjęcia czy robiąc kąśliwe uwagi. I o tym również jest ten film. Na zakończenie słowo pod adresem dystrybutora - jeśli chce, by o jego filmach dobrze pisano, powinien postarać się, by materiały prasowe nadawały się do czytania. To, co rozdano dziennikarzom podczas pokazu prasowego, przypomina tekst tłumaczony z angielskiego przez osobę znającą nasz język jedynie z elementarza, w którym brakuje połowy kartek. O co na przykład chodzi w sformułowaniu, że Runyon "schował się za maską odpowiedzialności za swoich ludzi, którzy zorgłaszają (?!?) chętnie najbardziej wygórowane normy."?! Chyba, że ów bełkot miał wprowadzić widzów w klimat debat politycznych, w których niczego nie należy ujawniać i przy okazji doprowadzić słuchaczy do kompletnego rozstroju. Także nerwowego.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones