Recenzja filmu

Jurassic World (2015)
Colin Trevorrow
Chris Pratt
Bryce Dallas Howard

Dinozaury znowu w formie

W "Jurassic World" jest bowiem, jak na filmowy – czwarty już – sequel przystało, wszystkiego więcej. I dinozaurów, i statystów, i samej akcji. Niestety, więcej jest też logicznych dziur, w
Wyspa Isla Nublar zaprasza powtórnie i wita w najlepszym parku rozrywki, wyjątkowym zoo, gdzie na żywo można podziwiać prehistoryczne gady. Szeroko otwarta buzia i dreszcze na plecach – to zwiedzający mają zagwarantowane. W "Jurassic World" jest bowiem, jak na filmowy (czwarty już) sequel przystało, wszystkiego więcej. I dinozaurów, i statystów, i samej akcji. Niestety, więcej jest też logicznych dziur, w związku z czym poza zadowoleniem w kilku momentach odczuje się zażenowanie. 



Wielu malkontentów spodziewało się filmowego "koszmarku". Argumentów i dowodów na poparcie tegoż przypuszczenia nie brakowało. Reżyser Colin Trevorrow był za pan brat z kinem niszowym ("Na własne ryzyko"), a "Jurassic World" to jego pierwsze zderzenie z obrazem za duże pieniądze. Aż czworo scenarzystów i ciągłe poprawki w tekście. Żadnej postaci ze starej obsadowej gwardii. Jedynie producent wykonawczy Steven Spielberg – twórca znakomitego "Parku Jurajskiego" dawał nadzieję na coś, co da się oglądać. No i oficjalny trailer wstydu nie przyniósł. 

Po dwugodzinnym seansie już wiadomo. Film się zwróci, bo sprawdza się i jako wakacyjno-letni hit dla niewymagającego, szukającego rozrywki kinomana, i jako sentymentalna podróż do przeszłości. Ta druga zaleta to ukłon w stronę dorosłych fanów, którzy dekady temu siedząc w mniejszych kinowych salach (czasy, kiedy multipleksy nie przejęły jeszcze władzy nad portfelami widzów) lub domowym zaciszu na odtwarzaczu VHS zostali zaatakowani i ogłuszeni przez potężnego T-Rexa. Dla nich przygotowano drobne nawiązania do dzieła Spielberga, m.in. koszulka jednego z pracowników ze słynnym logo czy ukryte w dżungli dżipy. Również muzyka to połączenie tematycznej klasyki Johna Williamsa ze świeżymi, niezłymi kompozycjami Michaela Giacchino (laureata Oscara za animowany "Odlot").



Linia fabularna jest zbliżona. Po ponad dwudziestu latach od nieprzyjemnych wydarzeń z pierwszej części na tej samej wyspie działa park, ale zdecydowanie bardziej nowoczesny. Zwiększono budżet i atrakcje (jeżdżenie w futurystycznych kulach między dinozaurami oraz możliwość dosiadania niektórych). Jednak tysiące turystów zaczyna się nieco nudzić, traktując dinozaury niczym słonie. Nic dziwnego, że rudowłosa pani kierownik Claire Dearing (Bryce Dallas Howard) – typowa zapięta pod szyję służbistka, dla której ważniejszy od losu podopiecznych jest roczny zysk z biletów (odniesienie do producentów z Hollywood nieprzypadkowe) – wpada wraz z naukowcami na idealny pomysł: "połączmy geny paru gatunków i stwórzmy drapieżną hybrydę, którą nazwiemy Indominus Rex" (nazwa to i królewska, i łatwa do zapamiętania). A jak wiemy (oni nie do końca), igranie z matką naturą zwykle źle się kończy – mały błąd i szybko można stracić kontrolę.

No i systemy zabezpieczeń szlag trafia. Superinteligentny Indominus biega po całym terenie, będąc zagrożeniem dla ludzi, a chamski wojskowy Vic Hoskins (Vincent D’Onofrio) zaciera ręce, że wreszcie nadejdzie jego moment, by pokazać, kto tu tak naprawdę rządzi. Claire nie dość, że musi podjąć decyzję o ewakuacji, to jeszcze martwi się o zagubionych siostrzeńców. I gdyby nie Owen Grady (Chris Pratt), miejscowy treser raptorów (!) i żołnierz, byłoby z nią i resztą bohaterów krucho (staliby się daniem głównym). Zresztą Grady w wykonaniu świetnego Pratta (Star- Lord ze "Strażników Galaktyki") to następca doktora Alana Granta o cechach Indiany Jonesa i aparycji twardziela o gołębim sercu. To on sprawi, że przymknie się oko na serwowane z ekranu bzdury (uciekać przed dinozaurem w butach na wysokich obcasach – przepis na przetrwanie), a film dostarczy co najmniej dobrej zabawy.


 
"Jurassic World" to niedorastająca do "pazura" oryginałowi z początku lat 90. produkcja i ewidentny skok na kasę; to prawda. Reżyser nie do końca wiedział, czy jego dzieło pójdzie w kierunku familijnej przygodówki (trochę przeszkadza zbyt jaskrawa i ciepła kolorystyka), czy raczej krwawego thrillera (zaskoczeniem były niektóre brutalne sceny, mimo obniżonej kategorii wiekowej), w którym człowiek staje się zwierzyną łowną, a dinozaur przybiera ludzkie znamiona. Ale jednocześnie nie sposób nazwać ten film tylko odgrzewanym, niestrawnym pulpetem. Jest najlepszy spośród trzech kontynuacji – zarówno w formie (montaż, kilka kreatywnych ujęć i porządne CGI), jak i w treści (sytuacja odwrotna niż z "Indianą Jonesem i Królestwem Kryształowej Czaszki"). Kolejne tegoroczne bazowanie na znanej marce i utartych kliszach, choć już nie tak wychwalane, jak nowa odsłona "Mad Maxa", uznaję za udane. 
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kręcenie kolejnej części trylogii po, bagatela, 14 latach przerwy od ostatniej odsłony może wydawać się... czytaj więcej
Żyjemy w erze remake'ów, rebootów i quasi-sequeli, które starają się wskrzesić dawne marki. Niedawno swą... czytaj więcej
Na plakatach reklamujących "Jurassic World" powinien widnieć następujący napis: Nie podchodźcie do tego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones