Recenzja serialu

Camelot (2011)
Mikael Salomon
Ciaran Donnelly
Jamie Campbell Bower
Eva Green

Dlaczego Thomas Mallory w grobie się przewraca

Merlin, anonimowy czarodziej z uzależnieniem od magii, oraz Morgana i jej niemoralne dylematy moralne - te dwa nikłe światełka w zatrważającej ciemności bezładu i tragicznego nieporozumienia,
Merlin, anonimowy czarodziej z uzależnieniem od magii, oraz Morgana i jej niemoralne dylematy moralne - te dwa nikłe światełka w zatrważającej ciemności bezładu i tragicznego nieporozumienia, jakim jest "Camelot", sprawiają, że jednak, po naprawdę ciężkiej walce z samym sobą, da się obejrzeć więcej niż pół odcinka tego serialu. Miałam nadzieję, że nowa adaptacja legend arturiańskich będzie świeżą interpretacją znanych opowieści, a jeśli nie to przynajmniej lekkim i przyjemnym serialem w sam raz na letnie dni. Myliłam się.

Jeśli ktoś nie zaczął, to szczerze odradzam - ten serial to jedna wielka pomyłka: począwszy od scenariusza, poprzez stronę techniczną, na obsadzie skończywszy. Ogląda się to jak "Modę na sukces" skrzyżowaną z jakimś serialem o amerykańskich nastolatkach i przebraną w pseudohistoryczne kostiumy. Aktorzy też prezentują się jak żywcem wyjęci ze współczesnej amerykańskiej produkcji, a dialogi brzmią jak wycięte z taniego melodramatu (z dodatkiem my lady po co drugim zdaniu, tak dla urozmaicenia). W rezultacie bohaterowie mówią i zachowują się jak ładnie ubrane lalki, wręcz rażą sztucznością.

Takie pojęcie jak "historyczne realia" chyba nie obiło się twórcom o uszy. Zresztą, pal licho realia, ale jakaś minimalna dawka historycznej przyzwoitości byłaby wskazana, tak dla zachowania pozorów; bo chwilowo wychodzi na to, że Artur (zupełnie nietrafiony Jamie Campbell Bower) jeszcze jako nastolatek nie tylko wynalazł demokrację i niezawisłe sądy, ale w ogóle wyprowadził świat ze średniowiecza wprost w epokę oświecenia zarówno moralnego, jak i technologicznego. Jedyny plus tej postaci jest taki, że nie [przez cały czas] jest taki święty.

Co więcej, sceny zbiorowe ze zbiorowością niewiele mają wspólnego. Każdy zamek (a jest ich aż dwa, sic!) ma jedną sypialnię, jedną wspólną komnatę i jeden korytarz, gdzie też rozgrywa się całą akcja. Efektów specjalnych, na całe szczęście, nie ma za wiele, bo także nie grzeszą jakością.

Wizualnie film jest ciasny i surowy, ogląda się to trochę jak Teatr Telewizji - z całym szacunkiem, który żywię dla TT, ale oszczędna scenografia i niepodkręcone zdjęcia to nie jest dobry wybór dla filmowego dramatu fantastyczno-przygodowo-historycznego, nawet w formie serialu; ten konkretny mankament ma podobno coś wspólnego z nieplanowanym obcięciem budżetu już na etapie produkcji: serial był kręcony techniką filmową (cokolwiek to znaczy), ale później, w czasie postprodukcji zaoszczędzono na końcowych zabiegach technicznych i przez to całość wygląda, jak wygląda. Co niestety bardzo rzuca się w oczy.

Ale chyba najgorsze ze wszystkiego jest to, że w "Camelocie" nie ma ani krzty subtelności - wszystko jest łopatologicznie wyłożone głupiemu widzowi, kawa na ławę, bo sam by się mógł przypadkiem nie zorientować i pogubić w zawiłościach wątków. W mojej opinii najbardziej traci na tym sam Merlin (interesująco odmieniony Joseph Fiennes). Chociaż jego postać jest dobrze pomyślana, inna od tradycyjnego wyobrażenia, naprawdę ciekawa i oryginalna, to Joseph Fiennes po prostu nie ma szansy się wykazać: każdy, kto się koło niego znajdzie, wie lepiej, co biednemu magowi dolega i nie omieszka zrobić mu na głos krótkiej psychoanalizy, żeby uświadomić zarówno samego czarodzieja jak i nierozgarniętego widza. Morgana (uwielbiana przeze mnie Eva Green), jako opętana żądzą władzy i rozpaczliwie pragnąca korony czarodziejka, igrająca z ciemnymi siłami, sama w sobie pozostaje ciut bardziej tajemnicza. Dla równowagi jednak wszystkie jej intrygi są przedstawione czarno na białym, a motywy i zamierzenia wyłożone, jeszcze zanim bohaterka podejmie jakąkolwiek akcję. Przez to fabuła ani trochę nie trzyma w napięciu, nie zaskakuje, jest do bólu przewidywalna. Zero finezji - i to najbardziej boli, biorąc pod uwagę tak wspaniały (czyt. wspaniale zmarnowany) materiał. A brakowałoby naprawdę niewiele, bo z serialu aż bije potencjał i widać duże ambicje jego twórców.

Wszystko to razi tym bardziej, że równolegle idzie "Gra o tron", która - zakładając, że zamiast mitom i legendom pozostaje wierna prozie George'a R.R. Martina - nawet jeśli nie idealna, to jednak dosłownie w każdym punkcie bije "Camelot" na łeb, na szyję.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones