Recenzja filmu

Hardkor Disko (2014)
Krzysztof Skonieczny
Marcin Kowalczyk
Jaśmina Polak

Do ciebie, (wielkomiejski) człowieku

Film Skoniecznego przypomniał mi on o jednej bardzo ważnej rzeczy: kino to nie tylko fabuła i nie tylko przekaz. Kino to przede wszystkim obraz, emocje i poczucie oderwania się od codzienności.
Przyjęło się myśleć, że film dobry to film "z przesłaniem", który coś nam "przekazuje" i "zmusza do refleksji". Oczywiście przesłanie to nie może być miałkie, wtórne i wewnętrznie niespójne. Dlatego też bałam się nieco zmierzyć z debiutem Krzysztofa Skoniecznego – czytając recenzję po recenzji, coraz bardziej upewniałam się w tym, że jest to film, który bardzo chce nam coś przekazać, ale potrafi zmusić jedynie do refleksji płyciutkiej jak kałuża na autostradzie. Jakie więc było moje zaskoczenie, gdy z każda minutą coraz bardziej wciągałam się w świat "Hardkor Disko", a z kina wyszłam, mając ochotę na natychmiastową powtórkę. I chociaż zgadzam się ze wszystkimi skierowanymi w stronę filmu krytycznymi uwagami, to muszę przyznać, że przypomniał mi on o jednej bardzo ważnej rzeczy: kino to nie tylko fabuła i nie tylko przekaz. Kino to przede wszystkim obraz, emocje i poczucie oderwania się od codzienności. Być może "Hardkor Disko" ma przesłanie na poziomie wczesnego gimnazjum, ale cała reszta to doktorat na Oxfordzie.

Właściwie już od początku wiemy, że mamy do czynienia z filmem zaangażowanym. Marcin (świetny Marcin Kowalczyk) patrzy bez mrugnięcia w kamerę, drąży widza wzrokiem pełnym gniewu i wyrzutu. Jest głównym bohaterem filmu, ale nigdy zbyt wiele się o nim nie dowiemy. Nie wiadomo, skąd przyjeżdża do Warszawy, nie wiadomo też, dlaczego postanawia odwiedzić akurat rodzinę Wróblewskich. Od razu przypada mu do gustu Ola (Jaśmina Polak) – jedynaczka, córka scenografki w teatrze i architekta, typowych nowobogackich, mieszkających w dobrze położonym apartamencie pełnym mebli z Ikei i sztuki współczesnej. Marcin i Ola nic o sobie nie wiedzą, ale nie w niczym im to nie przeszkodzi – szybko wpadną we wspólny ciąg imprez, narkotyków i alkoholu (czyli klasyczny sposób na zabawę młodej Warszawy – przynajmniej według filmu). Problem jednak w tym, że Marcin, z jakiegoś powodu, ma całą rodzinę "na celowniku". I z pewnością im nie odpuści.

Nie chcę zdradzać kluczowych części fabuły, ale przyznać trzeba, że choć plany Marcina są na początku filmu niejasne, to jednak po pewnym czasie da się je szybko rozczytać, tak samo zresztą jak zakończenie. Warstwa scenariuszowa jest tutaj zdecydowanie najsłabszym punktem – już nie raz, nie dwa kino próbowało się rozliczać z wielkomiejskim stylem życia i z hedonizmem młodego pokolenia, więc przy kolejnym podejściu do tego oklepanego tematu przydałaby się jednak świeżość spojrzenia. U Skoniecznego tego brakuje – jego film dosyć jednoznacznie i banalnie rysuje nam portret zamożnych mieszkańców wielkich miast. Tak wiemy, rodzice są teraz tacy nowocześni, ich dzieci takie rozhulane, a wszyscy ci bogacze siedzą tylko na tylko na tyłkach, przechodzą na wegetarianizm i dyskutują o Sztuce przez duże Esz. Tylko co z tego?

Wszystkie braki i koszmarki (od niektórych dialogów bolą zęby) scenariuszowe jestem jednak w stanie Skoniecznemu wybaczyć, bo jego film jest (zwłaszcza jak na debiut) bezbłędnie poprowadzony, pozbawiony dłużyzn i wypełniony świetnym aktorstwem. A wszystko to dopełnia genialna warstwa wizualna i doskonale dobrana muzyka. Warto pochwalić reżysera za to, jak mądrze potrafi cytować klasyków kina, nie robiąc jednocześnie ze swojego obrazu potwora Frankesteina złożonego z losowo wybranych cytatów filmowych (takie monstrum stworzył ostatnio Ryan Gosling, którego Lost River jest pozbawione jakiejkolwiek odrębnej osobowości). Dla kinomana czystą przyjemnością będzie więc odczytywanie tych wszystkich "mrugnięć okiem". Mamy tu wymienionego wprost Jarmuscha, mamy przemoc pokazaną jak u Hanekego, mamy w końcu tajemniczego przybysza, który od razu przywołuje centralną postać z Teorematu Pasoliniego... Odwołania te można mnożyć i mnożyć, nie czujemy jednak przesytu – Skonieczny potrafi upchnąć wszystkie swoje filmowe fascynacje do filmu, nie gubiąc w tym jednak integralności obrazu. Reżyser zdaje się mieć absolutną kontrolę nad swoim dziełem, prowadzi je konsekwentnie od początku do końca i przez cały czas utrzymuje zainteresowanie widza. Poczucie spójności podbudowywane jest dodatkowo przez klarowną strukturę dramaturgiczną, która, jak podkreśla sam Skonieczny, oparta jest na antycznych wzorcach.

Największym atutem filmu jest jednak obraz i jego połączenie z muzyką – widać doskonale, że reżyser zjadł zęby na kręceniu teledysków. Dzięki temu udało mu się stworzyć warstwę wizualną, która pulsuje w rytm narzucany przez ścieżkę dźwiękową. Dźwięk jest tu zresztą prawie jak kolejny bohater. Pojawia się nagle, by zniknąć w najmniej oczekiwanym momencie, zbija widza z pantałyku i każe zastanowić się dwa razy nad tym, co widzimy na ekranie. Sama muzyka natomiast jest doskonale dobrana (choć, trzeba przyznać, warstwa liryczna miejscami trochę zbyt bezpośrednio opisuje obraz). A do zdjęć wracając – Kacper Fertacz zrobił naprawdę niesamowitą robotę. Każdy kadr jest pięknie skomponowany, a chłodna tonacja całości nadaje miejskim pejzażom niepokojący klimat. Warto zwrócić też uwagę na pracę kamery, której sam ruch jest miejscami bardzo wymowny. Dobrym pomysłem było też przeplatanie szybkich, zdecydowanych cięć z długimi, a nawet bardzo długimi ujęciami, które nie tylko pokazują kunszt występujących w filmie aktorów, ale też subtelnie pokazują widzowi, na czym ma się skupić.

Być może to dziwne skojarzenie, ale "Hardkor Disko" przypomina mi poniekąd kino Xaviera Dolana. Młody Kanadyjczyk koncentruje się co prawda na zupełnie innych tematach i ma zupełnie inną wrażliwość, ale podobnie jak Skonieczny nie boi się balansowania na cienkiej linii między kinem wystylizowanym a kiczem, jest pewien swoich wyborów i doskonale rozumie znaczenie muzyki dla obrazu. Pozostaje mi więc tylko życzyć polskiemu reżyserowi, żeby jego kariera potoczyła się podobną ścieżką, co Dolana. Wszystkie predyspozycje na pewno do tego ma. "Hardkor Disko" jest świadectwem tego, że Skonieczny ma ciekawą wizję, oryginalne pomysły i odrobinę buty. Już teraz zapisuję go sobie na listę reżyserów "to watch" - a jeśli przy swoich kolejnych projektach popracuje trochę nad fabułą, ma dużą szansę trafić na listę moich prywatnych ulubieńców.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Marcin (Marcin Kowalczyk) – tajemniczy i introwertyczny chłopak – bezgłośnie zajmuje całą przestrzeń... czytaj więcej
Jeśli spojrzeć na polskie kino, da się zauważyć, że spora część rodzimych produkcji opowiada dramatyczne... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones