Recenzja filmu

Zniewolony. 12 Years a Slave (2013)
Steve McQueen
Chiwetel Ejiofor
Michael Fassbender

Do trzech razy sztuka

Wszyscy wiemy, jak to jest z rodzeństwem – choć korzenie ma wspólne, niektóre cechy odziedziczyło po rodzicach, to jednak każde w jakiś sposób się odznacza, czymś różni od reszty potomków.
Wszyscy wiemy, jak to jest z rodzeństwem – choć korzenie ma wspólne, niektóre cechy odziedziczyło po rodzicach, to jednak każde w jakiś sposób się odznacza, czymś różni od reszty potomków. Podobnie jest z najmłodszym dzieckiem angielskiego twórcy,Steve'a McQuenna.

O ile w debiutanckim "Głodzie"na pierwszym planie znajdował się Bobby Sands, w przypadku"Wstydu"można już było powiedzieć, że wykreowana przezCarey Mulliganpostać uniknęła pozostania w cieniu głównego bohatera, a wręcz świeciła własnym blaskiem."Zniewolony. 12 Years a Slave"ewoluował pod tym względem najbardziej. Od początku wiadomo, czyja to historia, sylwetka na plakatach także jest jedna, lecz zniewoleń obserwujemy całe mnóstwo; w dodatku w prawdziwie kunsztownych warsztatowo odsłonach.



Solomon Northup (Chiwetel Ejiofor), niczym antyczny poprzednik niestrudzenie stara się zmierzyć ze wszystkimi demonami swej odysei. Nie tylko on jednak dźwiga na swych barkach potworne brzemię – prócz dramatów ciemiężonych czarnoskórych mamy również do czynienia z Amerykanami z Południa, którzy wraz z powietrzem wdychają w siebie zarazę wielopokoleniowych uprzedzeń i barbarzyńskich przekonań czy tradycji. Handlują ludźmi jak towarem (Paul Giamatti), nabywają tenże towar i starają się jednocześnie wykrzesać z siebie choć odrobinę empatii, lecz nie są w stanie stawić oporu rzeczywistości, w jakiej wzrastali (Benedict Cumberbatch). Przez warstwy falban i fiszbin ich sukni przedziera się obsesyjna zawiść (Sarah Paulson), czyny zdradzają zaawansowany poziom nieuleczalnego zepsucia (Paul Dano). Choć nagrody za swój dziewiczy wielkoekranowy popis w pełni zasłużenie zbieraLupita Nyong'o,nie sposób nie przyznać, iż krąg zwracających uwagę, wiarygodnych, do szpiku kości autentycznych postaci poszerzył się znacznie w porównaniu z rokiem 2008. Nie ma w nim słabych ogniw. A przynajmniej nie na tyle, by rzucały się w oczy na tle wyśmienicie obsadzonych ról.



Ciało ludzkie także i tutaj jest eksponowane, podobnie jak w poprzednich przypadkach obnażone, pełne blizn i pohańbione. Przemocą, chłostami, upokorzeniami, brudem. Scena, do której prologiem staje się wyprawa po zdobycie mydła, to, w mojej ocenie, najbrutalniejszy z aktów w tym dwugodzinnym dramacie historycznym.McQueenudowadnia, że jest prawdziwym wirtuozem przytłaczania widza bólem fizycznym i psychicznym, rozterkami, niepowodzeniami, wyrzutami sumienia i rozpaczą, ale także jarzmem ułomności, słabości, grzeszności i bezbronności. Katusze bohaterów ukazuje w sposób, który sprawia, że odczuwamy je równie intensywnie na własnej skórze.

Soundtrackowy (i nie tylko) ascetyzm"Hunger"przeszedł już zapewne do historii,"Shame" zaś, prócz pamiętnegoNew York, New Yorkw wykonaniu wspomnianej wcześniejMulligan, mógł poszczycić się nominowanymi do Czarnej Szpuli kompozycjamiHarry'ego Escotta. O rozmachu najnowszego dzieła świadczyć miało nazwisko tyleż czołowe, co legendarne –Hans Zimmernie zdołał jednakże wyjść zwycięsko z pojedynku, w którym po drugiej stronie muzycznego ringu stanęły wyśpiewywane na polach bawełny czy nad niewolniczą mogiłą partie gospel, nie wspominając o zatrważająco sadystycznej w swej niewinnej wymowie piosnce w wykonaniu Tibeatsa. Mówienie o rażącym rozdźwięku byłoby zapewne przesadą, trzeba jednak przyznać, że południowe krajobrazy niedoli okazały się być nad wyraz wymagające i nawet najlepszemu z najlepszych nie udało się ujarzmić ich pięcioliniowymi ramami. Nikt nie opowie swego bólu poprzez muzykę lepiej, niż same ofiary – szczególnie, jeśli są czarnoskóre. DlategoMcQueenoddał im głos i dlatego głosy te zagłuszyły, żeby nie powiedzieć zdeklasowały, wysiłki kompozytorskie.



Najbardziej znamienny wspólny mianownik"Zniewolonego"i jego poprzedników to studium człowieka owładniętego obsesją – czy to poświęcającego zdrowie i życie, byle wywalczyć zmianę statusu swojego i innych nieludzko traktowanych więźniów; czy to niepotrafiącego wyswobodzić się ze szponów seksoholizmu i pornografii; czy to wreszcie zaślepionego żądzą i zepsutego do tego stopnia, że słowa boże, na które się powołuje, brzmią jak bluźnierstwo...

W każdym z przypadków reżyser konsekwentnie posługuje się pewną – sprawdzoną – bronią. Broń ta, choć wcale nie jest tajna, za każdym razem wystrzeliwuje z siebie serię pocisków trafiających prosto w bezbronnego wobec takiego kalibru widza.Michael Fassbender, bo oczywiście o nim mowa, niczym wyborowy snajper nie oddaje zbędnych strzałów, nigdy nie pudłuje. Zna swój cel i bezbłędnie trafia weń nie raz, lecz całymi seriami.Momenty, w których Epps przeraża, jak i zachowania, przez które nim gardzimy, trudno zliczyć. Pewnie jest za to, żeFassbenderpotrafi na naszych oczach rozdzierać szaty i przeistaczać się w pozbawioną skrupułów bestię co najmniej kilkakrotnie. W trakcie seansu mało kto myśli o tym, jakaż to doskonale odegrana postać; czas na refleksję przychodzi później, gdy na ekranie pojawia się imię i nazwisko i uświadamiamy sobie, że za tym potworem kryje się człowiek, który go wykreował. Tak zdolny, że poziom swojego aktorstwa doprowadził do bezlitosnej wręcz maestrii. Uznanie należy mu się więc choćby – bo oczywiście nie tylko – za to, jak bardzo dał się znienawidzić, grając. Nic dziwnego, żeMcQueenpostawił na niego już trzy razy; że zrobi to zapewne jeszcze kilkakrotnie. Z takim asem w talii wygra każdą partię.

O"Zniewolonym"można mówić wiele, trudno powiedzieć wszystko, wymienić każde nazwisko, wątek, wyczerpująco opisać swoje refleksje. Zapewne oprócz mocnych punktów znalazłyby się i te słabsze, ale fani – jak ja – estetykiMcQuenna i/bądź kunsztuFassbendera i tak nie pozwolą sobie na tak rażące kinematograficzne zaniedbanie, a cała reszta z pewnością znajdzie w przypadku tego filmu chociażby jeden powód, dla którego wart jest obejrzenia.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Zniewolony. 12 years a slave" zamyka "trylogię cierpienia" Steve'a McQueena, na którą, poza jego... czytaj więcej
Gdy w 2008 roku na ekrany wchodził "Głód", wielu przecierało oczy ze zdumienia. Oto nikomu nieznany... czytaj więcej
Amerykanie coraz chętniej rozliczają się ze swojej historii. Kiedyś modne było kręcenie filmów... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones