Recenzja filmu

Armageddon (1998)
Michael Bay
Bruce Willis
Billy Bob Thornton

Dobrze, że mamy Amerykanów

Czego w "Armageddonie" nie było? Był wspaniały Bruce Willis, była wspaniała przygoda w kosmosie, była grupa Amerykanów, która w jednej chwili z pracowników platformy wiertniczej stała się nie
Czego w "Armageddonie" nie było? Był wspaniały Bruce Willis, była wspaniała przygoda w kosmosie, była grupa Amerykanów, która w jednej chwili z pracowników platformy wiertniczej stała się nie tylko astronautami, ale też zbawcami świata. No to czego chcieć więcej? Ja oczekiwałem trochę więcej realizmu. Po obejrzeniu tego filmu aż się chce powiedzieć - Dobrze, że Kolumb odkrył Amerykę. Przez cały czas oglądania "Armageddonu" miałem dziwne wrażenie, że to, co dzieje się w filmie, miało na celu ukazanie potęgi USA. A działo się dużo, zdecydowanie za dużo. Do tego, że Bruce Willis jest w stanie uratować wszystko i wszystkich niezależnie od okoliczności, można już przywyknąć. I gdyby amerykański heroizm skończył się na jego osobie, film byłby całkiem udany. Ale niestety, od czasu gdy bohaterowie wylatują w kosmos, co pięć minut coś wysiada albo przestaje się układać. Oczywiście bohaterowie z większości opresji wychodzą bez szwanku. Podobnie zresztą jak ich sprzęt, który mam wrażenie, że przetrwałby nawet, gdyby ten meteoryt uderzył w Ziemię. Limit szczęścia w obrazie Michaela Baya został zdecydowanie przekroczony. Jak na film "katastroficzny" przystało, nie mogło zabraknąć też wątku miłosnego. Miłość jest oczywiście zakazana, a tatuś córeczki i kandydat na męża wyruszają razem na podbój kosmosu. Jak to się skończy? Nietrudno się domyślić. Mimo że "Armageddon" na kolana mnie nie rzucił, to jednak potrafię dostrzec w nim kilka pozytywnych rzeczy. Najmocniejszym elementem tego dzieła są niewątpliwie efekty specjalne. Na plus można zaliczyć też dialogi, które w momentach, gdy nie leje się z nich patos, potrafią być żartobliwe. Interesująca jest też obsada aktorska, bo oprócz wspomnianego Bruce'a Willisa mamy tu też Bena Afflecka. Są też inni aktorzy, bardziej znani z późniejszych produkcji, jak np. Michael Clarke Duncan ("Zielona Mila") czy Peter Stormare i William Fichtner ("Prison Break"). Zdaję sobie sprawę, że ponieważ jest to film science fiction, wiele rzeczy można dopuścić. W końcu nie chodziło tu o to, aby zobrazować potencjalne uderzenie meteorytu w Ziemię. Jednak mimo wszystko można to było ukazać bardziej przekonująco. A już na pewno nie trzeba było umieszczać grupki niedoświadczonych ludzi w roli zbawców świata. Chociaż bez wątpienia Amerykanie po obejrzeniu tego filmu poczują się dowartościowani. Ja jako Polak czułem jedynie ogromny niedosyt.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
I jeszcze jeden i jeszcze raz... Znowu całemu światu grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Tym razem jest... czytaj więcej
Świat stoi na skraju zagłady. Znowu. Przyszłość całej cywilizacji wisi na włosku. Znowu. Tym razem chodzi... czytaj więcej
Nie ulega wątpliwości, że w latach dziewięćdziesiątych młody amerykański reżyser Michael Bay był na... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones