Recenzja filmu

Medicus (2013)
Philipp Stölzl
Tom Payne
Ben Kingsley

Doogie Howser i piaski pustyni

Reżyserowi z trudem udaje się zapanować nad nadmiarem wątków i różnorodnością gatunkowych faktur. Wątek miłosny to pojawia się, to znika na kilkadziesiąt minut, kiedy akurat przestaje być
W filmie Philippa Stölzla wszystko miesza się ze wszystkim i wszystkiego jest aż nadto. Jest melodramat i film inicjacyjny, opowieść o męskiej przyjaźni, przygodzie, religii i nauce. Jest Doogie Howser i doktor House. Są kadry pustyni piękne jak tapeta z Windowsa XP, równie urodziwa białogłowa, miłość z kart harlequina i wybuchowy tyran o złotym sercu. Przenosząc na ekran książkę Noah Gordona, niemiecki reżyser nie chciał uszczknąć niczego z jej rezerwuaru, wiernie podążał więc za literą powieści o chłopcu, który został sierotą, który został lekarzem, który pozostał człowiekiem.



Historia Roba (Tom Payne) rozpoczyna się w średniowiecznej Anglii, gdzie brud i głód towarzyszą wyzyskowi dzieci i religijnemu fanatyzmowi sankcjonowanemu przez kler. To właśnie Kościół staje się przyczyną nieszczęścia młodego bohatera. Gdy jego matka zapada na "chorobę prawego boku" (czyli – najpewniej – zapalenie wyrostka), ksiądz udziela jej ostatniego namaszczenia, a miejscowemu cyrulikowi (dobry Stellan Skarsgård) uniemożliwia jej leczenie. Wkrótce młody chłopiec ruszy w świat z gburowatym cwaniakiem udającym medyka, a ten nauczy go, jak nastawiać wybite barki, wyrywać zgniłe zęby i amputować kończyny. Symbioza młodego i starego doktora trwałaby dłużej, gdyby nie chęć nauki, jaką rozbudzają w chłopcu żydowscy lekarze. Dzięki nim Rob postanawia wyruszyć do Azji, by w Isfahanie pobierać nauki od legendarnego Ibn Siny (jak zawsze charyzmatyczny Ben Kingsley), największego lekarza swojej epoki.

Dalej wszystko toczy się jak w kostiumowym romansidle. Jest trochę powieści przygodowej, tragiczna miłość, spotkanie z mistrzem i przyjaźń z miejscowym tyranem (Olivier Martinez), który ochoczo rozdaje śmiertelne razy zarówno swym wrogom, jak i podwładnym. Ale to nie on jest w filmie Stölzla najgroźniejszy. W "Medicusie" przyczyną wszelkich nieszczęść jest religia, która staje na drodze medycznego postępu. U Stölzla dostaje się obłudnym chrześcijanom i radykalnym muzułmanom, a pozytywnymi bohaterami są jedyni żydzi i zoroastrianie.



Reżyserowi z trudem udaje się zapanować nad nadmiarem wątków i różnorodnością gatunkowych faktur. Wątek miłosny to pojawia się, to znika na kilkadziesiąt minut, kiedy akurat przestaje być potrzebny, a drugoplanowi bohaterowie robią tu za papierowe marionetki. Mimo to "Medicusa" ogląda się ze wstydliwą przyjemnością. Oczywiście pod warunkiem, że jesteśmy w stanie zaakceptować mizoginiczną opowieść, w której kobiety albo szybko umierają, nie zawracając głowy swoją obecnością, albo stanowią kwiatek do kożucha i obiekt miłosnych westchnień. Wszystko to sprawia, że obraz Stölzla okazuje się przygodowym harlequinem zrobionym przez chłopców dla chłopców.
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Medicus" to wizualna podróż ze średniowiecznej Anglii do arabskiego świata Isfahanu, pełna poszukiwań... czytaj więcej
"Medicus" to film w takim stopniu intrygujący, co irytujący, nie można mu jednak odmówić rozmachu, który... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones