Recenzja filmu

Liga Sprawiedliwości (2017)
Zack Snyder
Marek Robaczewski
Ben Affleck
Henry Cavill

Druga liga

Superbohaterowie DC Comics ratują świat na lądzie, pod wodą i w powietrzu, a producenci kinowego cyklu dokładają starań, by w myśl zasady "panu Bogu świeczkę, diabłu ogarek" ukręcić koktajl
Zbiórka! Superbohaterowie DC Comics ratują świat na lądzie, pod wodą i w powietrzu, a producenci kinowego cyklu dokładają starań, by w myśl zasady "panu Bogu świeczkę, diabłu ogarek" ukręcić koktajl spektakularnej akcji i bezpretensjonalnego humoru. Szału nie ma. W swoich najgorszych chwilach "Liga sprawiedliwości" ledwo zipie - scenariusz to jedna wielka stajnia Augiasza, zaś fundamenty pod uniwersum wylano niechlujnie. W najlepszych przypomina zwiastun filmu, który być może kiedyś zobaczymy - poważnej historii osadzonej w niepoważnym świecie.


Czarnym charakterem jest tym razem gwiezdny tyran Steppenwolf. W komiksie wytrawny strateg i manipulator, w filmie - facet z elektrycznym toporkiem i sporymi ambicjami, unaoczniający jakimś cudem wszystkie problemy filmu: od przesadnej wiary w moc komputerowej animacji, po fatalnie zarysowane tło fabularne. Za pośrednictwem potężnego artefaktu oraz armii skrzydlatych demonów, Steppenwolf próbuje zamienić naszą planetę w gorejącą breję, toteż Batman (Ben Affleck) montuje w biegu nadludzką partyzantkę i wysyła ją w bój. Sam bój to oczywiście groteskowy flipper, w którym nie czuć ani siły ciosów, ani ciężaru superbohaterskich ciał. Na szczęście wątek docierania się członków ekipy sprawia, że "Liga sprawiedliwości" pozostaje czymś więcej niż sumą swoich składowych.    

Ustawiczny zarzut o spięte pośladki wszystkich tych kosmicznych królów, półbogów i ćwierćksiążąt zostaje odparty lekką, komediową narracją. Ktoś będzie narzekał, że wieje tu Marvelem, lecz cóż mogę powiedzieć - jeśli ceną mają być dialogi, od których nie krwawią uszy, to jestem za. Bohaterowie zostali nakreśleni bez pudła, aktorzy wyrabiają normę za siebie i scenarzystów, zaś charakter postaci zostaje odzwierciedlony także w scenach akcji. W przeciwieństwie do podobnego spędu w "Avengers", bohaterowie "Ligi sprawiedliwości" sprawiają wrażenie drużyny, a każdy trzyma się swojej pozycji: Flash śmiga jak wiatr i wyciąga ludzi z opałów, Cyborg robi za dyżurnego speca od technologii, Aquaman i Wonder Woman tłuką się bez litości na pierwszej linii frontu, zaś Batman, jak to Batman, szasta forsą nawet na polu walki. W trakcie fajrantu jest jeszcze lepiej: pomiędzy herosami przeskakują iskry, na każdą żenującą linijkę dialogu przypadają dwie celne riposty, zaś show kradnie Ezra Miller w roli Flasha, neurotyka z zaskakującymi erupcjami samozachwytu. Bijącym sercem filmu - nihil novi - pozostaje Gal Gadot jako Wonder Woman. Zacka Snydera w większym stopniu niż Patty Jenkins interesuje oczywiście jej krótka spódniczka, lecz to jedna z niewielu postaci w całym uniwersum, która ma jakąkolwiek przeszłość, a do działania popycha ją coś więcej niż ustęp w scenariuszu.


Jest tutaj wątek erozji społeczeństwa i scena prześladowań rodziny imigrantów. Jest pogrążona w egzystencjalnym kryzysie Lois Lane, historia sprzedaży rodzinnej farmy przez Marthę Kent i gościnny występ religijnego fanatyzmu. Pojawia się motyw technofobii, dyskusja o etyce władzy, a także odklejona stylistycznie opowieść o rodzinie zaskoczonej gdzieś na krańcu świata przez inwazję Steppenwolfa. Wreszcie - złożona zostaje obietnica kolejnych przygód, jeszcze większych wojen z jeszcze potężniejszymi siłami. Upchnięte w dwugodzinnym filmie, sklejone na dobre słowo i porzucające logikę na rzecz "budowy uniwersum", historie unieważniają się wzajemnie i odzierają film z jakiejkolwiek dramaturgii. W budowaniu tejże nie pomaga zresztą strona formalna - pomysły inscenizacyjne ustawicznie mylone są tu z efektami specjalnymi, Snydera nie obchodzi ani wyjątkowa atmosfera kolejnych scenerii, ani wizualny potencjał tkwiący w mocach bohaterów.


Prowadzi to wszystko do spektakularnego i zarazem kuriozalnego finału, w którym przypominamy sobie opowieści o wyboistej drodze do realizacji filmu. Pytania o terminy dokrętek (Ben Affleck naprzemiennie chudnie i tyje, zaś na cyfrowo usunięte wąsy Henry’ego Cavilla po prostu nie jesteście gotowi), nagłe zmiany tonacji (związane zapewne z przejęciem reżyserskiej pałeczki przez Jossa Whedona) oraz stylistyczny rozkrok są oczywiście zasadne. Ja jednak patrzę tak sobie na te eksplozje z zer i jedynek, skaczące ludziki o martwych twarzach oraz fruwające demony, które zgubiły tekstury i pytam: gdzie, do jasnej cholery, podziało się te 300 milionów dolarów?
1 10
Moja ocena:
5
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Człowiek ze stali", "Batman v Superman" i "Legion samobójców". Filmy spod szyldu DC nie osiągały zbyt... czytaj więcej
Po porażce "BvS" i "Legionu Samobójców", oraz sukcesie "Wonder Woman" DCU chce w końcu po latach... czytaj więcej
Po unicestwionym przez krytyków "BatmanvSuperman:Świt sprawiedliwości" przyszłość filmowego uniwersum DC... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones