Recenzja filmu

Zniewolony. 12 Years a Slave (2013)
Steve McQueen
Chiwetel Ejiofor
Michael Fassbender

Dum spiro spero

Gdy w 2008 roku na ekrany wchodził "Głód", wielu przecierało oczy ze zdumienia. Oto nikomu nieznany debiutant, Steve McQueen (nazwisko zobowiązuje, można by rzec) wyreżyserował film całkowicie
Gdy w 2008 roku na ekrany wchodził "Głód", wielu przecierało oczy ze zdumienia. Oto nikomu nieznany debiutant, Steve McQueen (nazwisko zobowiązuje, można by rzec) wyreżyserował film całkowicie bezkompromisowy, dojrzały i poprowadzony na poziomie nieosiągalnym dla znacznej większości o wiele bardziej doświadczonych twórców. Obawy większości widzów co do ewentualnego "szczęścia początkującego" czy zwykłego dzieła przypadku rozwiane zostały wraz z premierą "Wstydu". Publiczność co prawda film ten podzielił, lecz to zdaje się naturalną koleją rzeczy już ze względu na podjęty problem i sposób jego ukazania.

"Zniewolony. 12 Years a Slave" oparty jest na autobiografii Solomona Northupa, utalentowanego czarnoskórego skrzypka, który będąc wolnym człowiekiem, został porwany i sprzedany w niewolę. W filmie oglądamy tytułowe 12 lat jego przebywania w niewoli.

Bardzo łatwo spaprać film o takiej tematyce. Można uciec się do prymitywnego szantażu emocjonalnego, można wszystko z jednej strony zbyt ugrzecznić lub z drugiej, ukazać uproszczoną, (nomen omen) czarno-białą, jednostronną, wizję, można wreszcie wyłożyć się warsztatowo, co jak dobrze wiemy, może położyć na łopatki najlepszy nawet materiał. McQueen nie wpadł jednak z żadną z tych pułapek, w szczególności nie stracił nic ze swojego pazura, wprost ukazując długie i brutalne (dla wrażliwych widzów aż nadto), bardzo naturalistyczne sekwencje, które jednak mają swoje wyraźne uzasadnienie. Nie popada w moralizatorski ton i pretensjonalne skargi na to, że każdy biały człowiek był okrutnym sadystą; film zresztą, jak można odnieść wrażenie, mimo tematyki daleki jest od bezrefleksyjnej poprawności politycznej i utartych frazesów. Całości pod względem atmosfery bliżej do "Głodu" niż do "Wstydu".

Pominąć można szczegółowy wywód na temat reżyserii; McQueen to talent na miarę największych spośród filmowych twórców, jeśli po drodze nigdzie nie zboczy, za kilkanaście lat będzie wymieniany wśród Tych Najlepszych. Fabuła poprowadzona jest bardzo gładko, nie ma tutaj żadnych zbędnych elementów mogących zakłócić jej właściwy odbiór. Zachwyca też dostosowanie formy do treści; na widza mocno oddziałują nie tylko wydarzenia i historia, ale i sam sposób ich ukazania. Ze wszystkim doskonale współgrają zdjęcia i montaż, a także muzyka Hansa Zimmera, który, jak się okazuje, potrafi czasem wyzbyć się swojej pełnej patosu maniery.

Aktorskie kreacje to klasa sama dla siebie. Główna rola odegrana została przez Chiwetela Ejiofora bardzo dobrze, lecz jeszcze lepiej sprawdził Michael Fassbender w roli "tego złego" plantatora, oraz debiutująca, przeszło 30-letnia Lupita Nyong'o, która brawurowo (jakkolwiek nieodpowiednie byłoby to słowo w kontekście historii postaci) wcieliła się w jedną z niewolnic. Rola trudna, bardo wymagająca, lecz odegrana perfekcyjnie. Epizodycznie na ekranie pojawia się Brad Pitt w roli bardo specyficznej i przyznanej chyba trochę grzecznościowo – jest on też jednym z producentów filmu.

"Zniewolony. 12 Years a Slave" jest filmem brutalnym, przejmującym i raczej przygnębiającym (fatalny na ewentualną randkę, gdyby ktoś wpadł na taki pomysł). Ale wszystko, co dzieje się na ekranie, ma swoje dobre uzasadnienie. W kategorii rozliczeń historycznych, w kinie dominuje tematyka holocaustu, który został już chyba ze wszech stron przepracowany. Do tej pory jednak brakowało poważnego filmu na temat niewolnictwa, który potrafiłby ugryźć temat od dosłownej strony, nie będąc przy tym zbyt ugrzecznionym - stąd tym bardziej rzecz to ważna i potrzebna. Dziewięć nominacji do Oscarów to swoją drogę pewien fenomen jak na taką produkcję i dobry znak na przyszłość – jeszcze kilka lat temu Akademia była mniej skłonna do doceniania typowych obrazów spod znaku "rated R". Tymczasem "Zniewolony. 12 Years a Slave" na dziś dzień uchodzi za jednego z faworytów tegorocznej ceremonii rozdania (wiadomo których) statuetek. Dodajmy, że jak najbardziej zasłużenie.

A na koniec jeszcze jednozdaniowa recenzja dla niecierpliwych: seans jest psychicznie bolesny, lecz zdecydowanie warto.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Zniewolony. 12 years a slave" zamyka "trylogię cierpienia" Steve'a McQueena, na którą, poza jego... czytaj więcej
Wszyscy wiemy, jak to jest z rodzeństwem – choć korzenie ma wspólne, niektóre cechy odziedziczyło po... czytaj więcej
Amerykanie coraz chętniej rozliczają się ze swojej historii. Kiedyś modne było kręcenie filmów... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones