Recenzja filmu

Sicario (2015)
Denis Villeneuve
Emily Blunt
Benicio del Toro

Dwie strony odznaki

"Sicario" to dzieło kompletne, które wzięło mnie z całkowitego zaskoczenia (...). Pomimo, iż do polskiej premiery produkcji zostało trochę czasu, postanowiłem bezzwłocznie szerzyć dobrą nowinę,
Handel narkotykami to niezwykle dochodowy biznes, który przynosi ogromne profity okupione jeszcze większą ceną do spłacenia. Sprzedaż nielegalnych substancji zalewających ulice miast to, wydawałoby się, łatwy sposób na zarobek i gromadzenie bajecznej fortuny. Niestety, pogoń za krwawym pieniądzem pochodzącym z dystrybucji uzależniających używek zaślepia zamieszanych w nią ludzi, prowadząc do stopniowego zatracania jakiegokolwiek kręgosłupa moralnego. Co gorsza, w myśl maksymy prawiącej, iż "trudne sytuacje zmuszają do poświęceń", stróże prawa odpowiedzialni za podtrzymywanie zasad rządzących społeczeństwem również wkraczają w mroczną otchłań, która powoli wydobywa z nich najgorsze instynkty. Dla funkcjonariuszy pełniących wieloletnią służbę w wydziale ds. narkotyków, wyraźna do niedawna granica między "tymi dobrymi" i "tymi złymi" niebezpiecznie się zaciera. Tego typu trudne tematy podejmuje właśnie film "Sicario", dostarczając widzowi jeden z najciekawszych seansów bieżącego roku. Gotowi przekroczyć progi piekła i podać rękę diabłu?



Kate Macer (Emily Blunt) to perspektywiczna agentka FBI, która otrzymuje od szefostwa szansę na wstąpienie do jednostki odpowiedzialnej za zwalczanie handlu narkotykami. Przełożonym kobiety zostaje Matt (Josh Brolin), wyluzowany stary wyga o robiącym wrażenie stażu. Jednym z najbardziej charakterystycznych członków ekipy jest Alejandro (Benicio Del Toro), którego motywy działań od początku budzą mieszane odczucia. Macer już podczas pierwszej akcji ma szansę poznać od środka specyfikę działań jednostki, opierającej się na jednej zasadzie, tj. braku takowych. Wraz z kolejnymi próbami dotarcia do narkotykowego bossa, Kate coraz bardziej ulega manipulacjom stosowanym przez kierujących działaniami grupy zwierzchników. Czy agentka zdąży się wycofać z niemoralnego układu nim sama stanie się jego ofiarą?



Pana Villeneuve'a można nie darzyć sympatią, pewnikiem wypadałoby jednak docenić atmosferę jego filmowych dzieł, pełnych napięcia, bezkompromisowej brutalności i moralnego zepsucia. Mocne "Pogorzelisko", nieco bardziej zamerykanizowany "Labirynt" czy dający do myślenia "Wróg" to najbardziej znane pozycje w dorobku reżysera cenionego za ciężar gatunkowy, jakim nacechowane są stworzone przez niego kinowe obrazy. "Sicario" pod względem stylistyki nie odbiega znacząco od wymienionych wyżej przykładów, także oferując odbiorcy podróż w najciemniejsze zakamarki ludzkiej duszy, jeno takiej, której to losy determinowane są przez wyniszczające substancje i wszelkie problemy z nimi związane. Kto bowiem wchodzi w narkotykowy biznes, nigdy nie pozostanie czysty, nawet stojąc po "właściwej" stronie prawa.



Film, pomimo, iż traktuje o budzących trwogę metodach działań jednostek z wyższej półki, nie jest przepełniony akcją w klasycznym tego słowa rozumieniu. Owszem, na łaknącego wymian ognia kinomana czeka parę sekwencji, w których trup ściele się gęsto, zaś odgłosy wystrzałów ubarwiają dźwięki łusek spadających na ziemię. Siła produkcji tkwi jednak w mistrzowskim poprowadzeniu fabuły, która bazuje na silnie zarysowanych postaciach i ich podwójnej naturze wychodzącej na światło dzienne dopiero wraz z upływającym czasem. Sam złapałem się na tym, iż podczas seansu chłonąłem misternie rozwijaną opowieść siedząc w fotelu jak na szpilkach, niczym przy obcowaniu z najwyższej klasy thrillerem... na który zresztą "Sicario" ma więcej, niż tylko zadatki.



Momentami aż ciężko uwierzyć, że za skryptem tak świetnie skręconej historii stoi raczej drugoligowy aktor (kojarzony głównie z serialu "Synowie anarchii") i jednocześnie debiutujący na dużym ekranie scenarzysta. Twórcy świetnie udało się nakreślić dramat protagonistki wrzuconej w tryby bezwzględnej machiny - aparatu walczącego ze zbrodnią własnymi sposobami. Złudne nadzieje wiążące się z awansem szybko ulegają rozwianiu po pierwszym poważnym manewrze, który kończy się krwawą jatką i finalnym zatuszowaniem sprawy. Podczas przytoczonej sceny atmosfera napięcia jest niemalże nie do zniesienia, jednakowoż widz otrzymuje niepowtarzalną szansę na kompletną immersję w świat narkotykowych karteli, spluw noszonych przy boku w biały dzień i nerwów napiętych niczym postronki. Po zapoznaniu się z "Sicario" nikt nie powinien już pytać dlaczego agenci ze słusznym stażem borykają się z uzależnieniami, w większości wypadków kończąc jako wrak człowieka. Ludzki organizm ma ograniczoną odporność na stres, jeśli zaś nadmiar negatywnych bodźców uderzać będzie z regularnością dzwonu kościelnego, droga do zatracenia gotowa...



Relacje między postaciami zyskały głębszy wymiar nie tylko z racji wysiłków scenarzysty, ale również i dzięki świetnemu aktorstwu rozpoznawalnych gwiazd. Emily Blunt wypada wystarczająco wiarygodnie jako "kobieta z jajami", która oddanie pracy przypłaciła znikomym życiem osobistym. Zaniedbana funkcjonariuszka z niechlujną fryzurą i we wczorajszym ubraniu sama z autoironią podchodzi do swego wizerunku, reagując na zadziorne komentarze partnera jedynie uśmiechem. Biorąc pod uwagę pełne niespełnionych ideałów podejście Macy do zawodu, tym dotkliwszy staje się dla odbiorcy proces uwikłania protagonistki w ciemną stronę profesji. Swoim ekranowym alter ego pozytywnie zaskakuje Josh Brolin, którego postać przypomina odrobinę jego wcześniejszą kreację detektywa w pokręconej "Wadzie ukrytej". Na pierwszy rzut oka Matt to luzak, który widział już niejedno, zaś na oficjalne spotkania przychodzi w gustownych klapkach, na szczęście bez skarpet. Gdy jednak w grę wchodzą narkotykowe roz(g)rywki, mężczyzna jest w stanie rozstawiać podwładnych niczym pionki na szachownicy, w razie potrzeby poświęcając co wrażliwsze jednostki. Najlepiej wyczucie Brolina w odgrywanej roli podkreśla scena, w której jego postać rzuca niewinnym żartem, by chwilę później przyprzeć do muru pewnego nieszczęśnika. Wisienkę na obsadowym torcie z pewnością stanowi Benicio Del Toro, który na rolach wykręconych facetów o dwulicowej naturze zjadł wszystkie zęby. Odgrywany przezeń Alejandro skrywa pewien bolesny sekret, który ma niebagatelne znaczenie dla historii ukazanej w "Sicario".



W budowaniu niepokojącego klimatu filmu duży udział ma islandzki kompozytor, współpracujący już wcześniej z Villeneuvem przy okazji "Labiryntu". Jóhann Jóhannsson zaserwował kinomanom ścieżkę dźwiękową, której motyw przewodni automatycznie wrzuca ciarki na plecy i nienachalnie podkreśla nihilistyczną atmosferę produkcji. Skromne utwory cechują się niezwykle silną wymową, dobitnie oddając prawdziwość powiedzenia "mniej znaczy lepiej". Finał opowieści, podczas którego do uszu widza docierają świetnie kompozycje budzące niezdrową ekscytację, zostanie z Wami na długo, zapewniam.



Twórca "Sicario" nie bał się podjąć tematów powszechnie uważanych za niewygodne, będących jednak częścią prawdziwego życia. Rozczłonkowywanie zwłok celem wzbudzenia strachu i respektu wśród mieszkańców czy mordowanie bezbronnych dzieci z zimną krwią to widoki, które odrzucą co wrażliwszych widzów od odważnej produkcji. Mimo wszystko trudno w zalewie brutalności nie docenić świetnie oddanego klimatu meksykańskich dziur, zwłaszcza podczas sceny przejazdu uzbrojonego po zęby konwoju z żołnierzami na pace auta, będących w pełnej gotowości do otwarcia ognia. Jakby mało było filmowych wrażeń, Villeneuve nie poprzestaje na tradycyjnym ujęciu akcji, dodając do strzelanin takie smaczki jak zielonkawy widok z noktowizorów czy termowizyjny obraz z kamery umieszczonej nad głowami agentów. Wszystko podane zaś z wyczuciem i smakiem, bez zbędnego szafowania efektami.



"Sicario" to dzieło kompletne, które wzięło mnie z całkowitego zaskoczenia. Mocna historia o pesymistycznym wydźwięku, osadzona głównie na granicy Stanów Zjednoczonych z Meksykiem, zyskuje wiele dzięki pełnokrwistym, niebanalnym postaciom oraz brawurze reżysera w ukazaniu drugiej strony odznaki, tj. medalu. W świecie karteli narkotykowych "ci dobrzy" są źli, "ci źli" zaś to najgorszy sort zdolny do wszystkiego. Jeżeli recenzowany film bierze się za bary z tak nośnym tematem i ani razu nie popada w banał, o czymś to zapewne świadczy. Pomimo, iż do polskiej premiery produkcji zostało trochę czasu, postanowiłem bezzwłocznie szerzyć dobrą nowinę, wystawiając w pełni zasłużoną laurkę "Sicario". Po tak pozytywnej rekomendacji sądzę, że nikt nie będzie miał mi za złe rychłego zamieszczenia wychwalającej film recenzji.

Ogółem: 8/10

W telegraficznym skrócie: film Villeneuve'a trafia widza niczym pocisk wystrzelony przez sicario (płatnego zabójcę), tj. prosto między oczy; nihilizm, realizm i brutalność bronią się jako środki służące oddaniu bezwzględnego świata narkotykowych tuz w pełnej krasie; reżyser świetnie buduje napięcie nie (tylko) dzięki dobrym scenom akcji, lecz głównie poprzez zaskakująco dobrze rozpisaną fabułę, pełną wiarygodnych bohaterów; 2 godz. na sali kinowej przypominają ekspresową wycieczkę w najbrudniejsze odmęty Meksyku, która to wyprawa pozostawia w umyśle widza ciekawy materiał do przemyśleń.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Sicario" Denis Villeneuve ("Pogorzelisko","Wróg") znów próbuje nas chwycić za anatomiczne struktury... czytaj więcej
To nieco dziwne, że właśnie w kontekście "Sicario", który zdaje się jedynie solidnie zrealizowanym filmem... czytaj więcej
Nigdy nie byłem pod wrażeniem meksykańskich krajobrazów, filmów z narkotykowymi bossami oraz agentami... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones