Recenzja filmu

Dziedzictwo Bourne'a (2012)
Tony Gilroy
Jeremy Renner
Rachel Weisz

Dziedzictwo rozmienione na drobne

Przed premierą byłam mocnym wsparciem dla "Dziedzictwa Bourne'a". Jako wierna fanka trylogii wiązałam z filmem Tony'ego Gilroya wielkią nadzieję, którą kolejne zwiastuny tylko podsycały.
Przed premierą byłam mocnym wsparciem dla "Dziedzictwa Bourne'a". Jako wierna fanka trylogii wiązałam z filmem Tony'ego Gilroya wielkią nadzieję, którą kolejne zwiastuny tylko podsycały. Uniwersum Jasona Bourne'a bez Bourne'a wydawało się idealnym miejscem dla Aarona Crossa. Podekscytowana do granic możliwości pobiegłam na pierwszy seans o północy. Po dwóch godzinach już wiedziałam, że złożone zamówienie nie zostało zrealizowane. Chciałam coca-colę, a dostałam Hop colę. "Dziedzictwo" na tle serii z Damonem wypada beznadziejnie. Moje marzenia o przyzwoitym kontynuowaniu trylogii prysły jak bańka mydlana.

Główny bohater czwartego filmu o niepożądanych agentach CIA jest ofiarą Operacji Outcome. Wyselekcjonowany do grupy pod opieką naukowców wzmacnia swoją siłę mięśni i umysłu specjalną kuracją. Po ujawnieniu przez Pamelę Landy, kompromitujących agencję  faktów o Tredstone dostarczonych przez Bourne'a, Eric Byer jeden z czołowych dowódców CIA, postanawia minimalizować straty i zacierać wszystkie ślady. Jednym z celów jest właśnie Aaron Cross.

Na papierze fabuła nie zwiastuje klęski, jaką w moich oczach poniósł ten film. Wszystkie najlepsze momenty zostały pokazane na zwiastunach. Tempo "Dziedzictwa" wyznaczają słabiutkie sceny na Alasce, kiedy Cross siłuje się z wilkami albo prowokuje bezsensowne pogawędki. W trylogii z Damonem nawet centrum dowodzenia CIA miało swój niepowtarzalny rytm, temperaturę. Ekipa Nortona nie tworzy żadnej atmosfery, żadnego napięcia. Pomiędzy kilkoma klasycznymi sekwencjami kina akcji Gilroy serwuje serie nieudanych prób budowania treści.

Jeremy Renner, któremu została powierzona główna rola, miał mieć to coś, miał być wymarzonym następcą Jasona Bourne'a. Niestety wypadł bezbarwnie. Grał automatycznie, brakowało mu charyzmy. Poprzednika Crossa pokochałam także dlatego, że nosił w sobie skazę, która nie definiowała go jednoznacznie jako człowieka. Ta część jego osobowości elektryzuje i fascynuje. Renner nie przysporzył mi skrajnych wrażeń. W ogóle żadnych ciarek na plecach nie miałam, kiedy oglądałam, jak znakomicie radzi sobie w trudnych sytuacjach. Ot, kolejny agent na zielono-niebieskich proszkach, który częściej pobiera próbki krwi, niż rozważa następne scenariusze walki z CIA.

Przy całej mojej sympatii do Rachel Weisz i przy całej mojej miłości do Edwarda Nortona muszę przyznać, że także drugi plan wypadł przeciętnie. W porównaniu z Marie Kreutz graną przez Frankę Potentę dziewczynie Aaarona Crossa brakuje ikry. Niemiecka towarzyska Bourne'a to postać niezwykła i intrygująca, a doktor Marta... No cóż, kolejna amerykańska dama w  opałach.

Edward Norton rzadko angażuje się w duże projekty. Preferuje mniej mainstreamowe filmy, sporadycznie przekraczając drzwi kina za kilkadziesiąt milionów dolarów i więcej. Jego występ w "Dziedzictwie" można podsumować krótko - był, grał, ale nie dał się zapamiętać.

Zdecydowanie za mało było fragmentów "w terenie". Doug Liman i Paul Greengrass byli z  Bourne'em w niemal całej Europie, a nawet Indiach. Akcja ulokowana w kilku krajach zawsze była charakterystyczna dla tego agenta. Aaron Cross pojawia się na Filipinach i na Alasce. Potencjał obu tych miejsc nie zostaje odpowiednio zagospodarowany. Szczególnie Alaska zawiodła. Na Filipinach rozgrywają się finałowe sceny, momentami film ma tam swoje nieliczne przebłyski. Lecz na tle znakomitych wyczynów Bourne'a, popisy Crossa prezentują się tanio.

Nie można uciec od porównywania "Dziedzictwa" z trylogią dwóch reżyserów. Nawet w tytule Gilroy odnosi się do dorobku swoich poprzedników. Nowy reżyser bardzo często zresztą nawiązuje do tego, co już było. Sceny w zapyziałych slumsach pomiędzy Martą i Aaronem czy ostatnie ujęcie przed napisami czerpią ze sprawdzonych schematów. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że od początku do końca każdy fan zdaje sobie sprawę z oszustwa twórców. Nieważne, jak ładnie wystrojony jest Aaron Cross, i tak nie stanowi konkurencji dla Bourne'a. W wesołym miasteczku zrobił sobie zdjęcie za tekturową sylwetką superbohatera, przystawiając swoją twarz w owalne puste miejsce. Prawie płakałam, kiedy na koniec usłyszałam znane dźwięki piosenki Moby "Extreme ways", zawsze utrwalającej wyjątkowość Bourne'a. Jego siłę, odwagą, determinacją, ale też kruchość i zagubienie. Taki cios poniżej pasa nokautuje, ostatecznie przypieczętowuje klapę. "Dziedzictwo Bourne'a" to dla mnie największe rozczarowanie tego roku, a być może nawet ostatnich sezonów.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kontynuacja według mnie zamkniętej już trylogii opowiadającej o losach Jasona Bourne'a od początku... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones