Recenzja filmu

O czym marzą faceci (2001)
Harald Zwart
John Goodman
Liv Tyler

Dziewczyna dla trzech (a nawet czterech)

O czym marzą faceci? O pięknej kobiecie, dla której wyrzekną się wszystkiego, a która niczym tornado, zabierze wszystko, co mają, łącznie z ich godnością. Tak przynajmniej wynika z filmu, jaki w
O czym marzą faceci? O pięknej kobiecie, dla której wyrzekną się wszystkiego, a która niczym tornado, zabierze wszystko, co mają, łącznie z ich godnością. Tak przynajmniej wynika z filmu, jaki w te wakacje przyjdzie nam (bez jako takiej konieczności) oglądać na ekranach polskich kin. Wszystko zaczęło się pewnej nocy w barze u McCoola... Miejscu, w którym zazębiają się trzy różne historie, trzech różnej postury i wieku panów, zafascynowanych jedną i tą samą kobietą. Pierwszy z owych nieszczęśników to Randy (Matt Dillon), młody chłopak, prowadzący bar, w którym nieczęsto dzieje się cos ciekawego. Pojawiająca się znikąd, piękna kobieta, jest więc w stanie tak skutecznie wpłynąć na jego życie, że dopiero tragiczny obrót wypadków sprawia, że decyduje się przeciwstawić jej urokowi i zatrudnić "specjalistę" od usuwania problemów. Drugi z panów, który poddaje się urokowi nieznajomej, jest brat Randy'ego, prawnik Carl, przykładny ojciec dwojga dzieci, w którym budzą się zwierzęce instynkty i chęć do zabaw rodem z "Gorzkich godów". Trzeci zaś pan, to podstarzały, owdowiały policjant Dehling (John Goodman), dla którego piękne dziewczę jest uosobieniem zmarłej żony, urastającym niemalże do rangi anioła. Uczucia bohaterów w stosunku do tej urodziwej, tajemniczej pani poznajemy w trzech rożnych opowieściach - relacjach, zwierzeniach, jakie każdy z panów przedstawia swojemu "powiernikowi". Randy w akcie totalnej desperacji zwierza się Burmeisterowi, zawodowemu mordercy (Michael Douglas), który w pewnym momencie także wkracza do akcji. Carl idzie do psychiatry, a Dehling spowiada się bratu, który jest księdzem. Wszystkie opowieści przedstawiają zarówno kobietę, jak i owych mężczyzn z różnej perspektywy, udowadniając, że każdy z nas inaczej postrzega rzeczywistość. Mamy tu więc trzy różne punkty widzenia i za każdym razem dowiadujemy się więcej o tym, co się działo, bo tak naprawdę żaden z bohaterów nie wie wszystkiego. Motyw rodem z "Rashomona", choć porównywanie tych dwóch tytułów byłoby niewybaczalnym grzechem i ujmą, bynajmniej nie dla "O czym marzą faceci". No a teraz najważniejsza postać - czyli owa piękna dziewczyna, pojawiająca się nagle i w ułamku sekundy zmieniająca życie każdego napotkanego faceta. Skłonna doprowadzić do granic szczęścia, by za chwile pozwolić spaść na samo dno. Z ochotą zdolna zabawić się i porzucić. Owa piękna panna o imieniu Jewel ("klejnot") to młoda dama, która dość wcześnie zrozumiała, że żeby dostać to, czego chce, musi umiejętnie posługiwać się tym, czym obdarzyła ją natura: urodą, ciałem i wdziękiem. Jak mówią twórcy: "Jewel to Madonna i dziwka w jednym, a wszystko zależy od tego, czego w niej szukamy". Liv Tyler, zaangażowana do roli Jewel, jest z pewnością piękną kobietą, której natura niczego nie poskąpiła, ma anielski uśmiech i duszę diablicy, dla mnie jednak o wiele bardziej wyraziste postacie stworzyli tu mężczyźni. Rewelacyjny jest Goodman w roli topornego policjanta (fragmenty kiedy się niby uśmiecha, są po prostu niezapomniane). Nie do wyjęcia jest Douglas, jako twardziel-morderca i wieczny podrywacz, choć już dziś podstarzały, z lakierowaną, wysoką grzywą i złotym łańcuchem na szyi. Jako producent filmu Duglas wybrał sobie najlepszą rolę, na pewno bardzo odmienną od tych, w jakich ostatnio przyszło nam go oglądać. Film opisywany jest jako czarna komedia o zawrotnym tempie, z zaskakującym finałem i gwiazdorską obsadą. Hmmm... Muszę przyznać, że jest to miły filmik, poczucie humoru scenarzysty nie było być może porywające, ale na pewno wykazał się on pomysłowością i nakreślił bardzo charakterystyczne postacie, których historie splótł w bardzo oryginalny sposób. Wiele razy historia nas zaskakuje, a im bliżej końca, tym nasilenie coraz bardziej absurdalnych (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) scen jest coraz większe, żeby w końcu dojść do bardzo przewidywalnego, aczkolwiek arcyśmiesznego końca, rodem niemalże z "Monty Pythona". To, co napisałam powyżej, zabrzmiało bardzo pozytywnie. Lecz muszę ostrzec, że mimo paru niezapomnianych scen i ciekawych zwrotów akcji, film jest raczej mdły, nie porwał mnie i nie zachwycił w żaden sposób. Czegoś wyraźnie tu brakuje i na pewno nie jest to film, o którym marzą widzowie. Niestety.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Inwencja polskich dystrybutorów dotycząca tytułów jest powszechnie znana i udzieliła się im również przy... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones