Recenzja filmu

Yuma (2012)
Piotr Mularuk
Jakub Gierszał
Jakub Kamieński

Dziki Zachód po polsku

Transformacja ustrojowa na przełomie lat 80. i 90. to temat z wielkim potencjałem - nie wiedzieć czemu, dość rzadko podejmowany w polskim kinie. Potencjał ten próbuje wykorzystać w swoim
Transformacja ustrojowa na przełomie lat 80. i 90. to temat z wielkim potencjałem - nie wiedzieć czemu, dość rzadko podejmowany w polskim kinie. Potencjał ten próbuje wykorzystać w swoim najnowszym filmie Piotr Mularuk, osadzając jego fabułę właśnie w okresie raczkującego w Polsce kapitalizmu.

Dla bohaterów "Yumy", mieszkańców przygranicznego  miasteczka, pomimo upadku komunizmu dobre czasy wcale nie chcą nadejść. Transformacja ustrojowa nie tylko nie przyniosła końca komunistycznej biedy, ale wręcz uczyniła ją jeszcze bardziej dokuczliwą, ponieważ otwarcie granic umożliwiło konfrontację z tonącymi w dobrobycie Niemcami. Tam sklepowe półki wręcz uginają się od dóbr luksusowych, dla głównych bohaterów markowe buty wciąż pozostają w sferze marzeń. Ponieważ nic nie wskazuje na to, aby sprawiedliwość miała nadejść sama, Zyga (Jakub Gierszał), dopingowany przez przedsiębiorczą ciotkę (Katarzyna Figura), postanawia osobiście wyrównać wojenne rachunki i wynagrodzić rodakom doznane od Niemców krzywdy w dość prozaiczny sposób - przemycając do kraju ukradzione w niemieckich sklepach towary deficytowe. Chłopak szybko staje się królem tytułowej jumy, czym pozyskuje szacunek lokalnej społeczności oraz gniew pewnego rosyjskiego gangstera...

To właśnie postać Zygi jest najjaśniejszym punktem filmu, chociaż i jej nie można odmówić wad. Obsadzenie w głównej roli znanego z delikatnej urody Jakuba Gierszała na pierwszy rzut oka zdaje się być dość ryzykowne: jakkolwiek w pierwszej połowie filmu, jako charyzmatyczny przywódca bandy drobnych złodziejaszków sprawdza się znakomicie, tak wraz z rozwojem akcji staje się coraz mniej wiarygodny a metamorfoza w lokalnego bossa, być może ze względu na luki w scenariuszu i brak przekonującej motywacji działań Zygi, jest już zupełnie niewiarygodna. Pomimo skrojonych na coraz szerszą skalę kradzieży i chmurnego spojrzenia, Zyga wciąż sprawia wrażenie niedojrzałego, rządnego jedynie poklasku chłopca, którego wyobrażenie o świecie tworzą westerny oraz "Ojciec chrzestny". Paradoksalnie, właśnie w tym można upatrywać największego sukcesu Gierszała, który tchnął w swoją postać pewnego rodzaju niewinność, tym samym czyniąc króla jumy postacią niejednoznaczną.

Niestety, podobnej niejednoznaczności zdecydowanie brak u pozostałych bohaterów. Dominują postaci schematyczne, wręcz stereotypowe: demoniczny rosyjski mafiozo Opat (Tomasz Kot), przedsiębiorcza sutenerka Halinka (Katarzyna Figura), niedostępna piękność Majka (Karolina Chapko) czy niezbyt urodziwa, ale szczerze kochająca Bajadera (Helena Sujecka) to tylko kilka przykładów z panteonu jednowymiarowych bohaterów "Yumy". Spory, niestety zupełnie niewykorzystany potencjał drzemie w rodzicach Zygi, zwłaszcza w matce, której metamorfoza z wylęknionej, przeciwnej jumie katoliczki w dopingującą syna do kolejnych kradzieży konsumentkę towarów deficytowych zostaje ledwo zasygnalizowana. To właśnie brak wiarygodnych portretów psychologicznych i jednoznaczność postaci można uznać za największą wadę filmu.

Piotr Mularuk podejmuje się bardzo ryzykownego zadania mówienia o wadach narodowych. Nic dziwnego, że w recenzjach "Yuma" porównywana jest do klasycznego już "Wesela" Wojciecha Smarzowskiego. Jest to porównanie o tyleż zrozumiałe, co chybione. W odróżnieniu od Smarzowskiego, Mularuk nie jest wobec swoich bohaterów tak bezlitosny – wręcz przeciwnie, zdaje się darzyć ich sporą sympatią. Początkowe przygody Zygi za zachodnią granicą utrzymane są w konwencji pogodnej, wręcz sielankowej opowiastki o słowiańskim Robin Hoodzie, a już pierwsze sekwencje filmu jednoznacznie dają widzowi do zrozumienia, że oto ma do czynienia z chłopcem o szlachetnej naturze. Podobnie ciepłe odczucia powinny wzbudzić w widzu portrety bohaterów drugoplanowych, nieco naiwnie zachłyśniętych zachodem i jego dobrobytem, przypominających bardziej dzieci pozostawione w sklepie z zabawkami niż cynicznych złodziei. Natomiast zmowa milczenia w skorumpowanym miasteczku, sięgająca od przeciętnych obywateli, przez celników, po samego burmistrza, jest u Mularuka pięknym przejawem solidarnego współdziałania, z którego wyłamuje się tylko policjant Rysio (Kazimierz Mazur), nota bene jeden z nielicznych bohaterów jednoznacznie negatywnych. Jedynym obrońcą prawa nie kieruje szlachetność, ale chęć zemsty, co więcej on sam od pierwszych sekwencji przedstawiany jest jako osoba z gruntu chciwa i nieuczciwa (wykorzystanie prostytutki), tym samym Mularuk nie pozostawia widzowi nawet krzty wątpliwości, której ze stron konfliktu należy kibicować. Film promuje bardzo dobra piosenka Kazika Staszewskiego, ironicznie komentująca pokrętną logikę przygranicznych złodziei oraz związane z nią stereotypowe wady narodowe: zazdrość wobec sąsiadów, kombinatorstwo, roszczeniową postawę wobec życia i chęć wymierzania sprawiedliwości na własną rękę, wszystko podszyte smykałką do niezbyt uczciwych interesów. Niestety, na piosence Kazika ironia się kończy.

Film Piotra Mularuka od oceny negatywnej ratuje wyraźne nawiązanie do konwencji westernu. To właśnie osadzeniem w tej estetyce można tłumaczyć schematyczność postaci oraz jednoznaczny podział na dobrych (chociaż działających wbrew prawu) i złych. Nie mamy więc do czynienia ani z kolejnym "Weselem" ani tym bardziej bezlitosnym dla polskiej mentalności "Dniem świra". Zamiast gorzkiego filmu z ambicjami do rozliczania się z historią i wadami narodowymi, dostajemy lekką, westernową historyjkę osadzoną w postkomunistycznych realiach, w której drobne grzeszki rodaków traktowane są z pobłażliwą sympatią. Nastawienie do "Yumy" jako do kina rozrywkowego nie tylko uchroni od rozczarowania seansem, ale też może pomóc w dostrzeżeniu zalet filmu, takich jak ciepły humor, muzyka i, przede wszystkim, atmosfera początku lat 90. W tym kontekście "Yuma" jawi się jako całkiem udana próba stworzenia filmu bez patosu i poczucia misji, za to serwującego rozrywkę na wyższym poziomie niż większość produkcji komediowych ostatnich lat. Pieniędzy wydanych na bilet do kina z pewnością nie można uznać za zajumane.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Przełom lat 80. i 90. był w Polsce czasem transformacji – nie tylko polityczno-społecznej, ale i... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones