Recenzja filmu

Transformers: Wiek zagłady (2014)
Michael Bay
Elżbieta Kopocińska
Mark Wahlberg
Stanley Tucci

Eksplozje do potęgi czwartej

Michael Bay nie potrafi dotrzymywać słowa. Po nakręcenia trzeciej części trylogii "Transformers" zarzekał się, że to jego koniec przygody z tą serią. Wystarczyła jednak odpowiednia suma pieniędzy
Michael Bay nie potrafi dotrzymywać słowa. Po nakręcenia trzeciej części trylogii "Transformers" zarzekał się, że to jego koniec przygody z tą serią. Wystarczyła jednak odpowiednia suma pieniędzy na jego "nisko" budżetowe "Sztanga i cash", aby zmienił zdanie. Tłumaczył się tym, że nikt tak jak on nie "czuje" tej serii i że chce stworzyć przynajmniej podwaliny pod następną, kasową trylogię. Bay przekonywał również, że w części czwartej dostaniemy coś zupełnie innego. Że seria wskoczy na kolejny, wyższy poziom. W pewnym sensie spełniły się jego obietnice. "Transformers: Wiek zagłady" to kolejny, bardziej zaawansowany poziom... ogłupiania widza.



Od wydarzeń z poprzedniej części minęło mniej więcej pięć lat. Po destrukcji Chicago rząd Stanów Zjednoczonych zerwał sojusz z Autobotami i rozpoczął nagonkę na wszystkich przedstawicieli planety Cybertron. W międzyczasie grupa naukowców na czele z Jushuą Joycem (Stanley Tucci) rozgryzła "kod DNA" transformerów. Odkryli, że metal, z którego stworzone są roboty, tzw. transformium,  można bardzo swobodnie programować i modyfikować. Doprowadziło to do zaplanowania masowej produkcji transformerów przez firmę Joyce’a. Produkcja, jak wiadomo, wymaga surowców i tutaj na scenie pojawia się Lockdown (Mark Ryan). Transformer, łowca innych robotów, o którym tak naprawdę niewiele wiadomo, prócz tego że współpracuje zarówno z ludźmi, jak i z tajemniczymi stwórcami z kosmosu. Brzmi to nawet rozsądnie, gdyby nie jeden aspekt - ludzie. Bay znowu zbyt wiele czasu ekranowego poświęca cholernie naiwnej, momentami żałosnej wręcz historii ludzkich bohaterów. Tak, tak. Znowu pojawia się rodzina (i jej problemy), która zupełnie niepotrzebnie miesza się w sprawy robotów. Sam Witwicky i spółka zastąpieni zostają Cadem Yeagerem (Mark Wahlberg), jego nastoletnią córką Tessą (Nicola Peltz) i jej chłoptasiem Shanem (Jack Reynor), kierowcą wyścigowym sponsorowanym przez Red Bull.

Cade to samozwańczy, przypakowany inżynier - wynalazca, który zupełnie przypadkowo kupuje starą ciężarówkę, w celu naprawienia jej i sprzedania, aby otrzymać fundusze na studia córki. Jak łatwo się domyślić, ciężarówką tą jest sam Optimus Prime (genialny jak zawsze Peter Cullen). Córeczka pojawia się w filmie tylko po to, by ładnie wyglądać i hasać czy to po farmie, czy wśród wybuchów, w króciutkich jeansowych szortach, opiętej bluzce i butach na koturnach. Byłbym zapomniał, jest też od rozpaczliwego wołania co chwilę swojego ojca o pomoc. Jej chłopak to zapychacz w sumie nawet nie drugiego, a trzeciego planu. Typek strasznie bezpłciowy, bez jakiejkolwiek charyzmy. Miał być chyba przeciwieństwem ojca, ale coś tu poszło nie tak. Cały ten aktorski tartak ratuje Stanley Tucci. On chyba jako jedyny ma świadomość w jakiej produkcji występuje i bawi się swoją postacią doskonale.



"Wiek zagłady" to niestety przerost formy nad treścią. Wystarczyłoby kilka fabularnych modyfikacji i obraz stałby na lepszym, mniej ogłupiającym widza poziomie. Film jest miejscami strasznie nielogiczny i naiwny. Bay zdecydowanie przesadził z liczbą wątków, zamiast skupić się na jednej najciekawsze historii. Skutkuje to tym, że ta trwająca 165 minut produkcja staje się w pewnym momencie nużąca. Wyobraźcie sobie polowanie na Transformery w nieco poważniejszym, mroczniejszym tonie z minimalnym udziałem ludzi. To by było coś! Prawda? Reżyser znowu nam naobiecywał i znowu nie dotrzymał słowa. Zrezygnował z masowej ilości głupkowatego humoru na rzecz drewnianych one-linearów.
Zmarnował kolejną szansę zrobienia świetnego filmu o robotach. "Wiek zagłady" to strasznie niewykorzystany potencjał. Dinoboty, a w szczególności Grimlock, którym reklamowano film w każdym materiale wideo, pojawia się dosłownie ma kilka minut. Cóż za rozczarowanie! Liczba Autobotów została nieco uszczuplona w celu lepszego przedstawienia postaci. Z tym, że dostaliśmy jakieś parodie robotów. Spasiony transformer weteran z Wietnamu imieniem Hound (John Goodman), transformer samuraj Drift (Ken Watanabe) sypiący na lewo i prawo samurajskimi mądrościami i transformer buntownik Crosshairs (John DiMaggio). Nie tędy droga. Na dodatek roboty posiadają w moim odczuciu zbyt ludzkie twarze, zupełnie nie pasujące do koncepcji, jaką prezentują Optimus Prime i Bumblebee.



Oczywiście film posiada też jakieś plusy. Zdecydowanie należą do nich efekty specjalne, które stoją na bardzo wysokim poziomie. Ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Steve'a Jablonsky'ego również idealnie wkomponowuje się w wydarzenia przedstawione na ekranie. Niestety to zbyt mało by nazwać "Transformers: Wiek zagłady" filmem udanym. Michael Bay to rzemieślnik, żaden z niego artysta i tym filmem udowadnia to doskonale. Mimo wszystko, jeśli przymknie się oko na te niedociągnięcia i da się ponieść efektom specjalnym, można nawet wyciągnąć jakąś frajdę. Dodajmy do tego kubełek popcornu, zimną coca-colę i mamy zabawę na prawie 3 godziny. Ja niestety czuję lekki niedosyt.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jednym z głównych praw mainstreamowego kina jest to, że w sequelu wszystkiego powinno być dwa razy więcej... czytaj więcej
Długo wyczekiwana, kolejna część serii "Transformers" trafiła wreszcie do kin. Po dwóch świetnych... czytaj więcej
"Wiek zagłady" miał zawierać głębsze treści niż poprzednie części. Miał ukazać psychologię Trasformerów... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones